tag:blogger.com,1999:blog-42625438352491001702024-03-14T06:41:31.323+01:00Zwierciadło nieświadomościlimotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.comBlogger113125tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-84180916908610822222017-06-25T23:56:00.002+02:002017-06-25T23:56:18.991+02:00Zwierciadło nieświadomości<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Jeśli chcesz przeczytać historię Snape'a i Cecile - <a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.com/p/poczatek.html">zapraszam na początek</a>.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<br />
<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-44566202740302493192016-07-29T21:10:00.000+02:002016-07-29T21:10:34.443+02:00Epilog<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Lena siedziała nad kociołkiem i czekała na rozpoczęcie lekcji. Eliksiry nie należały do zajęć, na które można byłoby sie spóźniać. Widziała co prawda na przerwie swojego nauczyciela, jak szedł po korytarzu roześmiany i całkowicie pochłonięty rozmową z panią Cornick. Ale… No tak. Musiało się jej to tylko zdawać.
<p>Drzwi bowiem otworzyły się z hukiem i wszedł nimi profesor Snape, jak zwykle ponury i groźny. Szybkim krokiem podszedł do katedry. Nie patrzył na swoich uczniów, nie musiał – pierwszaki nie były w nastroju ani do żartów, ani nawet do szeptów w jego obecności.
<p>– Niektórym z was może się wydawać – powiedział bez wstępu – że wolałbym uczyć Obrony przed Czarną Magią. Cóż. Powiem tak. Na tym przedmiocie możecie się nauczyć, jak radzić sobie z najczarniejszą i najbardziej przerażającą stroną ciemnej mocy. Dementory! – krzyknął znienacka, a niektórzy uczniowie aż poskoczyli. – Pewnie nigdy ich nie spotkacie. Wilkołaki. wampiry, trolle… nie sądze, by ktoś z was miał szansę je spotkać. Ale…
<p>Rozejrzał się po klasie. Skutecznie udało mu się wprowadzić złowrogą atmosferę. Dobrze. Jego wzrok napotkał Lenę, a ta jeszcze bardziej się skuliła.
<p>– Panno Schwarzpunk – powiedział do chudziutkiej Ślizgonki z potarganymi czarnymi włosami. Na jej kwadratowej twarzy odmalowało się przerażenie. – Proszę się przesiąść do ostatniej ławki. Migiem.
Patrzył jak przestraszone dziewczę pospiesznie zbiera swoje drobiazgi co chwilę coś upuszczając i przenosi się do stolika Leny. Kątem oka dostrzegł jeszcze, jak dziewczynka uspokaja swoją nową towarzyszkę uśmiechem i ściska jej dłoń krzepiąco. Ok. To im powinno wystarczyć.
<p>– Wkrótce – kontynuował swój wykład – będziecie zmuszeni stanąć twarzą w twarz z lękami bardziej potężnymi niż wy sami. Walczyć ze stachem, który może zmrozić waszą duszę, ze świadomością, że gdy przegracie, czeka was wieczność w beznadziei. Ale… ja mogę wam pomóc. Dziś poznacie bardzo podstawową umiejętność. Podstawową, a jednak potężną, jeśli tylko będziecie umieli jej odpowiednio użyć.
Zatrzymał się. Uczniowie czekali w napięciu.
<p>– Nie oczekuję, że ktokolwiek z was opanuje ją w ciągu jednych zajęć. Ale możecie przynajmniej spróbować. A teraz otwórzcie książki i skupcie się na starannym odczytaniu instrukcji. Ja niestety nie będę miał wątpliwej przyjemności śledzić waszych postępów, mam ważniejsze sprawy na głowie.
<p>Powoli skierował się w stronę drzwi. Dookoła rozlegały się cichutkie szepty. “Ale która strona? Na której stronie”. Nikt nie miał odwagi spytać na głos.
<p>– Millibock – zwrócił się do pulchnego chłopca z pierwszej ławki. – Dopilnuj, by pierwsza osoba, która się roześmieje straciła 10 punktów swojej grupy.
<p>Oczywiście nikt nie zauważył, że powiedział “pierwsza, która”, a nie po prostu “która”. Nie było tu żadnej Granger, która dostrzegałaby takie niuanse i rozumiała ich znaczenia.
<p>– Strona dziewięćdziesiąt cztery i pół – powiedział wychodząc i zatrzaskując za sobą drzwi.
<p>Klasa w osłupieniu patrzyła na kartę w podręczniku, w której jasno i wyraźnie stało:
<p><i>Jak wyczarować kosz piknikowy w piętnaście minut.</i>
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<br />
<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-65478172217338023922016-06-16T18:00:00.000+02:002016-06-16T18:00:35.055+02:0011.12<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Jakiś mężczyzna szedł przez mroczną pustynię. Młody, szczupły, owinięty długą, zwiewną szatą. Nie widziała jego twarzy, ale z całą pewnością nie był to Snape, ani teraźniejszy, ani z czasów szkolnych. Piasek ciągnął się aż po horyzont, oświetlony dziwnym, czerwono–różowym światłem. Spojrzała na niebo, gwiazdy układały się w całkiem obce jej wzory. Z całą pewnością nie byli na północnej półkuli.
<p>Całą sobą czuła samotność i zagubienie wędrowca. Szedł niepewnie, co jakiś czas przystając i rozglądając się dookoła. Za którymś razem wreszcie zdawało się, że coś dostrzegł, bo przyspieszył kroku. Rzeczywiście, piaskowe pagórki przed nimi przy bliższej obserwacji zaczynały przypominać twory ludzkiej ręki. Niepodziewanie szybko dotarli do ruin jakiegoś pradawnego miasta. Zobaczyła coś, co przypominało dawno opuszczone kamienne domy, ulice, place. Gdzieniegdzie leżały porzucone przedmioty codziennego użytku, ślady, że kiedyś to miejsce było pełne ludzi.
<p>Każdy krok wznosił tumany kurzu. Nie wiedziała czego szukają, ale czegoś szukali na pewno. Wreszcie koło starej, suchej studni mężczyzna pochylił się i rozgarnął pył. Sięgnął ręką w szczelinę i wyjął z niej malutki czerwony kwiatek, którego świeżość wyraźnie kontrastowała z otaczającą ich martwą pustką. Położył roślinkę na dłoni i spojrzał na nią, a Cecile poczuła jak samotność i zwątpienie zanikają, a zaczyna pojawiać się nadzieja, wciąż jeszcze wątła i krucha jak ten kwiatek, lecz z każdą sekundą coraz bardziej potężna…
<p>Koniec.
<p>Cecile oszołomiona podniosła głowę znad myślodsiewni. Spojrzała pytająco na Snape’a, który też zdawał się na coś czekać.
<p>– Co to było? – spytała słabo.
<p>Przez twarz Snape’a przemknęło rozczarowanie.
<p>– Prezent. Gwiazdkowy. Dla ciebie – powiedział.
<p>– Ale… o co chodziło?
<p>– Wiem, wiem. Krótkie. I mało się dzieje. Nie miałem pomysłu. Myślałem, że może tyle wystarczy, żeby pokazać możliwości.
<p>Wciąż nie rozumiała o co chodzi. Usiadła na stojącym obok krzesełku i dotknęła dłońmi skroni.
<p>– Jakie możliwości?
<p>– Eh, wydawało mi się, że byłoby ciekawie opowiadać historie w ten sposób. Jak w kinie, wiesz? Albo w telewizorze. Dlatego zrobiłem tę miniaturkę. Ale to pewnie bez sensu.
<p>Dopiero teraz zaczynało do niej docierać, o czym on mówi.
<p>– Ty tę wizję zrobiłeś? Sam? To nie jest czyjeś wspomnienie? – spytała ze zdziwieniem.
<p>– W przerwie świątecznej. Wiem, że to jeszcze wymaga trochę pracy.
<p>– Wow – powiedziała wciąż jeszcze trochę niepewnie, aż wreszcie dotarło do niej, co on mówi. Powtórzyła głośniej i dużo bardziej radośnie – Wow! Pierwszy raz widzę coś takiego! To rzeczywiście niesamowite! Sev, jesteś genialny!
<p>Twarz jej przyjaciela rozjaśniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wyglądał znów jak wczoraj wieczorem, szczęśliwy i spokojny. Musiała się do niego przytulić.
<p>– Wiesz, myślałem, że jakbyś jednak wracała do Szwajcarii, to mógłbym pojechać z tobą i produkować takie trójwymiarowe filmy zamiast męczyć się w szkole – powiedział cicho. – Jeśli tylko chciałabyś, żebym z tobą jechał.
<p>– Tak – odpowiedziała szeptem.
<p>W tym momencie usłyszeli trzepot sowich skrzydeł. Żadne z nich nie miało ochoty otwierać korespondencji, ale bardzo ciężko jest zignorować drapieżnego ptaka siadającego na ramieniu. Z ciężkim westchnieniem Snape otworzył list.
<p>Tato! Tato!
<p>Muszę ci o tym opowiedzieć! Myślę, że powinniśmy razem opowiedzieć światu historię Księżycowej Dziewczyny! Daj znać, jak będziesz mógł porozmawiać na ten temat. Szybko.
Yannick
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
Koniec. <a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/06/11.13.html">Epilog</a><br />
<br />
<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-71929012884366228232016-06-13T18:35:00.000+02:002016-06-13T18:35:04.106+02:0011.11<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p> Następnego ranka obudziła się szczęśliwa. Nie rozmawiali wczoraj zbyt wiele, nawet kiedy już wrócili ze strasznie długiego spaceru, Snape szybko zniknął u góry w pokoju babci. Nie chciała mu przeszkadzać, wiedziała, że to są sprawy, które oni muszą sobie sami wyjaśnić. A poza tym przecież nie potrzebowała żadnych dodatkowych słów.
<p> Wyciągnęła rękę spod poduszki i rozłożyła palce. W jej dłoni wciąż leżał malutki, delikatny kwiatek, czerwony z bladoseledynowym środkiem. Gdy Snape go wczoraj dla niej wyczarował, przemknęło jej przez głowę pytanie, jaki jest sens zbierania ziół do eliksirów, skoro wszystko można przywołać z nicości zaklęciem – ale oczywiście nie pytała. Cieszyła się tylko tym, że nagle wszystko stało się takie piękne, proste i radosne. Że wreszcie zaczęli się dobrze rozumieć i nawet bez słów każde z nich wiedziało, co czuje drugie.
<p> W tym momencie przypomniała, jak bardzo opacznie rozumieli swoje słowa od początku roku szkolnego i nagle zrobiło jej się zimno. A co, jeśli i teraz źle sobie wytłumaczyła zachowanie Snape’a? Przez chwilę pocieszała się, że są gesty, które nie sposób źle zinterpretować, ale oczywiście wiedziała, że się da. Może to, co dla niej było ważniejsze od wszystkiego na świecie, dla niego jest tylko wakacyjną przygodą z dala od murów szkoły? I nawet nie mogłaby go za to winić – niczego sobie przecież nie obiecywali.
<p> – Dzień dobry – usłyszała dobiegający z piętra dobrze znajomy głos. Czy tylko jej się wydawało, czy też rzeczywiście brzmiało w nim napięcie? – Cecile, chciałbym Ci coś pokazać.
<p> – Daj mi moment – odpowiedziała. W łazience szybko narzuciła na siebie ubranie i przygładziła włosy. “Nieważne” powtarzała sobie w myślach. “I tak jest dobrze. Tak czy siak, jest dobrze”.
<p> Snape wciąż na nią czekał u góry schodów. W milczeniu wskazał jej uchylone drzwi. Zajrzała do ascetycznie urządzonego pokoju z pedantycznie pościelonym wąskim łóżkiem i prostym biureczkiem. Na blacie stała gotowa do pracy myślodsiewnia.
<p> – Zajrzyj do środka – powiedział i teraz już wyraźnie słyszała wyczekiwanie w jego głosie.
<p> Niepewnie weszła do środka. Przez głowę szybko przemykały różne wersje przeszłości jej ukochanego, których zdecydowanie nie chciałaby widzieć. Jeśli teraz zobaczy Lily… albo jakikolwiek inny mroczny sekret, do którego wolałaby się nie zbliżać… Dlaczego nie mogą tego rozwikłać ot tak, po prostu? Dlaczego oboje są tak nieporadni?
<p> – Co to? – spytała, choć wiedziała przecież, że musi zerknąć do środka.
<p> – To… to dla ciebie. Obejrzyj, proszę. Nikomu… prawie nikomu jeszcze tego nie pokazywałem.
<p> Pochyliła głowę i zanurzyła się w wizję.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/06/11.12.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-85511847816165970972016-06-09T18:00:00.000+02:002016-06-09T18:00:28.619+02:0011.10<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Snape spojrzał na Cecile i próbował zgadnąć, co też może sobie myśleć. Nie potrafił nic odczytać z jej twarzy, a przecież bardzo, teraz to już najbardziej na świecie, potrzebował od niej odpowiedzi.
<p> Nie miał ochoty rozstrzygać takich kwestii pod czujnym okiem Justysi. Dom był na tyle mały, że nie bardzo było można znaleźć jakieś ustronne miejsce, w którym byłoby można spokojnie prowadzić rozmowę. Chyba żeby zamknęli się w jego sypialni…
<p> – Masz ochotę przejść się na spacer? – zapytał. Nie mógł nie zauważyć zdziwionego spojrzenia gosposi, więc zdobył się na jakieś wyjaśnienie – Potrzebuję odetchnąć świeżym powietrzem.
<p> – Chętnie – Cecile wyraźnie się ucieszyła. – Myślisz, że jest mocno zimno?
<p> – Nie pójdziemy daleko.
<p> W milczeniu ubrali się w płaszcze i szczelnie opatulili szalami. W milczeniu wyszli przed dom i skręcili w odwrotną stronę, niż ta z której przyszli. Dopiero po chwili Snape odezwał się niepewnie.
<p> – Myślisz, że to było to? Że pani Snape rzeczywiście wróciła do zdrowia? Czarami Rivelli?
<p> Skinęła głową.
<p> – Tak mi się wydaje – potwierdziła. – Nagle stała się jakby dużo młodsza. Ale ja jej przecież nie znam…
<p>– Cecile, ona mówiła w taki sposób, w jaki zwracała się do mnie gdy miałem 10 lat! – prawie wykrzyknął. – Taką ją pamiętam, taką chciałem ją zobaczyć, gdy tu przyjechałem w siódmej klasie. Żywą, pełną energii, ironiczną, lecz umiejącą też naprawdę słuchać. Wiesz, jak niewiele ludzi mnie wtedy słuchało? Ale kiedy przyjechałem do Kenilworth, zastałem tylko bezradną, pustą istotę. A naprawdę ciężko było wtedy komuś ze Slytherinu odwiedzać swoich mugolskich przodków! Tylko Lily o tym powiedziałem.
<p>Cecile skinęła głową.
<p> – Lily i James byli w tajemnej komnacie ostatniego dnia przed Bożym Narodzeniem.
<p> – No tak! To pewnie wszystko wyjaśnia, prawda? – zamyślił się. Szli ciągle wśród dobrze mu znanych niskich domków, czerwonych od cegieł i czasem białych tynku. – Znalazła szkatułkę, nie obejrzała do końca zajęta ważniejszymi sprawami. A babcia odstawiła ją w kąt. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że to może być coś ważnego. A tymczasem tam kryło się dokładnie to, czego potrzebowała!
<p> – Może trzeba było iść za twoją babcią na górę? – zastanowiła się. – Może nie powinniśmy byli jej zostawiać samej?
<p> – Może. Ale to jedna z niewielu osób, którym nie umiem się sprzeciwić – uśmiechnął się. – Zresztą, Justysia jest na miejscu jakby co.
<p> Przez chwilę szli bez słowa, a Snape znowu zastanawiał się, jak zacząć. Zdarzało mu się rozmawiać ze Śmierciożercami na polecenie Dumbledora, i choć kłamstwa, którymi ich częstował, mogły go kosztować życie, nie pamiętał, by czuł się wtedy tak zdenerwowany jak teraz. Bo teraz… Wtedy na szali było tylko jego żałosne życie. Teraz zaś, uświadamiał sobie to z coraz bardziej przerażającą jasnością, ważą się losy jego szczęścia.
<p> – Dziękuję! – przypomniał sobie, że była jeszcze jedna rzecz, dużo prostsza do wyrażenia słowami, którą chciał jej powiedzieć.
<p> – Za co? – spojrzała na niego zdziwiona.
<p> – To było naprawdę sprytne, by dać perłę pani Snape – przyznał. – Jeśli rzeczywiście jest tak czarodziejska, jak głosi legenda, nie wiem, czy zdołam ci się kiedykolwiek odwdzięczyć.
<p> – No i dobrze, że spodobałeś się tej ślicznej pani doktor – odpowiedziała cicho, tym razem patrząc na swoje buty.
<p> – Co? – przez chwilę nie rozumiał, o czym ona mówi, a kiedy wreszcie do niego dotarło, zatrzymał się i wykrzyknął – To by dopiero była ironia losu! Typowe!
<p> Też się zatrzymała, ale ciągle miała pochyloną głowę, więc w ogóle nie widział jej twarzy. Przez chwilę w myśli przeklinał swoje koślawe szczęście, aż wreszcie sobie uświadomił, że to przecież bez sensu.
<p> – Bez sensu! – powiedział na głos. – Zupełnie bez sensu! Naprawdę tak myślisz? Że to zasługa tej Guggenheim?
<p> – Tak pomyślałam… Nie chciałam... – Cecile spojrzała na niego i nagle jej twarz się rozpromieniła. Nim wziął jej radość za dobrą monetę, zaczęła mu opowiadać jakąś historię zupełnie bez związku. – Znasz kawał o tym, jak trzech matematyków przychodzi do baru? Zaśmiewaliśmy się z niego razem z tatą, kiedy byłam mała, choć prawdę powiedziawszy, to chyba nawet nie jest dowcip.
<p> – Nie znam – powiedział, bo nic innego nie mógł z siebie wydusić.
<p> – Przychodzi trzech matematyków do baru. “Czy wszystkim podać piwo?” pyta barman. “Nie wiem”, mówi pierwszy. “Nie wiem”, mówi drugi. “Tak”, mówi trzeci – uśmiechnęła się, a on razem z nią, pomimo że nie zrozumiał puenty. Przez chwilę patrzył jej w oczy. Jeszcze nigdy jego mózg nie pracował tak szybko w tak ekstremalnie ciężkich warunkach. Wreszcie zrozumiał.
<p> – Więc nie byłaś pewna, czy to chodzi o tę doktor, tak? – powtórzył wolno. Pokiwała głową.
<p> – A ty uważasz, że to byłoby całkiem bez sensu – powiedziała, patrząc na niego uważnie.
<p> – Tak – odparł i pomyślał, że teraz powinni sobie wyjaśnić jeszcze całą masę rzeczy. I natychmiast sobie uświadomił, że mówienie jest ostatnią rzeczą, na którą ma ochotę i prawdopodobnie jedną z ostatnich, które są teraz potrzebne.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/06/11.11.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-40604613118672070782016-06-06T21:14:00.000+02:002016-06-06T21:14:24.788+02:0011.9<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Cecile siedziała wciąż na kanapie, pusty talerz odstawiła na siedzenie koło siebie. Nie chciało jej się wstawać, idealnie wtopiła się w tło, po co to psuć? Nikt nie zwracał na nią uwagi. Snape znowu pracował sam. Bez niej. To był jego naturalny stan, nie potrzebował niczyjej pomocy. Był zajęty swoimi sprawami, a ona wtedy mogłaby przestać istnieć.
<p>Piękną panią doktor jednak zauważył bez trudu i bez cienia niechęci omawiał z nią plany opieki nad starszą panią. Co więcej, po raz pierwszy tego dnia sprawiał wrażenie radosnego i zrelaksowanego. Niesamowita jest siła kobiecej urody! Nie słuchała o czym tak rozmawiali, w zamyśleniu przyglądała się to uśmiechniętej twarzy swojego kolegi, to lekko zaróżowionemu obliczu lekarki.
<p>– Powinna leżeć na tej półce nad kanapą. Cecile, mogłabyś podać? – Snape nagle zwrócił się do niej, całkowicie ją zaskakując. Bezmyślnie wstała i pomacała po powierzchni wiszącej półki, nie wiedząc nawet, co miałaby tam znaleźć. Pomiędzy dwoma dorodnymi paprotkami znalazła grubą białą kopertę i jakieś metalowe pudełko. Chwyciła oba przedmioty, podeszła do fotela babci i spojrzała niepewnie na Snape'a. Bez słowa wziął z jej ręki kopertę i zaczął czegoś szukać. Wyjął jakiś kwitek, resztę podał swojej babci. Cecile w tym czasie obracała w dłoniach małą szkatułkę. Srebrna? Starannie rzeźbiona w jakieś liście i kwiaty, splecione w misterny wzór. Zamknięta, choć nigdzie nie było śladu ani dziurki na klucz, ani choćby jakiegoś uchwytu czy przycisku.
<p>– Co to? – spytała starszą panią, ale zaraz powstydziła się swojej ciekawości. Na szczęście zagadnięta była zbyt zaaferowana przeglądaniem papierów.
<p>– Pamiątka – odpowiedział jej za to Snape. – Lily…
<p>Spojrzał na lekarkę, która również z zachwytem wpatrywała się w zabytkową szkatułkę i wyjaśnił dokładniej.
<p>– Moja przyjaciółka z dzieciństwa znała panią Snape, w końcu babcia często bywała w Spinner End, zanim… – przerwał nagle, by już po sekundzie wrócić do początku wątku. – Kiedy Lily się dowiedziała, że na święta jadę wreszcie odwiedzić ją po latach przerwy, kazała podarować jej ten skarb.
<p>Wziął od Cecile pudełeczko i pogładził delikatny wzór.
<p>– Nawet nie wiedziałem, że jeszcze tu leży. Nie pamiętam, bym przez ten czas się na niego natknął. Gdy wtedy, w siódmej klasie, przyjechałem wreszcie z wizytą, spotkało mnie trochę mniej przyjemne powitanie.
<p>– Tu na pewno była ta recepta – przerwała mu starsza pani zakłopotanym tonem. – Takie żółte tableteczki, mój George też takie kiedyś brał.
<p>– Nie szkodzi, zrobimy pani badania i wtedy zobaczymy, co jest potrzebne – uspokoiła ją młoda lekarka, po czym wyciągnęła rękę do Snape'a. – Mogę?
<p>Trochę niepewnie, jakby bojąc się, że coś zniszczy, wzięła do ręki pudełeczko. Jej palce dotknęły ręki Snape'a, i lekarka się zarumieniła. Cecile nie patrzyła, czy i jak on na to zareagował
– Mój ojciec lubił takie magiczne cacka. U nas w Kanadzie wszystko co ma więcej niż sto lat, to skarb. Zwykle najcenniejsza pamiątka ze Starego Kontynentu – pani Guggenheim wyjaśniała szybko, jakby starając się pokryć zmieszanie, po czym otworzyła szkatułkę i wyjęła z niej wisiorek. Z uwagą przyjrzała się leżącej na jej dłoni ozdobie. Jakiś ledwie widoczny kamyk opleciony takim samym wzorem, jaki dekorował opakowanie. – Niesamowite! Taka delikatna robota. Wygląda na bardzo stare.
<p>Cecile, która do tej pory stała w milczeniu, wreszcie drgnęła. W ciągu paru sekund, które wydawały jej się wiecznością, przez głowę przeszło jej tsunami myśli. Nie było żadnego zamku w pudełku, a ta ruda wiedźma je otworzyła! Przed świętami, w siódmej klasie! Dostałem od Lily! Tylko żar pierwszej miłości!
<p>Na czubku tej błyskawicznie spiętrzającej się fali wykrzykników gwałtownie zbliżała myśl najgorsza, niosąca największe zagrożenie. Lord Voldemort szuka czegoś, co przywróci mu pełnię życia! Gdyby dostał w swoje ręce ten talizman, strach, z którym kiedyś wyjeżdżała z Anglii, wróciłby ze wzmożoną siłą. Czy ta ohydna lekarska piękność jest na jego usługach? Czy to on przysłał ją by zdobyła klucz do tego amuletu? Trzeba przyznać, że przyszło jej to bez trudu…
Odgoniła to ostatnie gorzkie spostrzeżenie i spróbowała skupić się na tym, co istotne. Czuła, jak w skroniach pulsuje jej krew, jak adrenalina krąży w żyłach. Musi działać!
<p>– Rzeczywiście piękne – powiedziała słabo, jej usta były całkiem wyschnięte. Zdecydowanym ruchem chwyciła naszyjnik na cieniutkim łańcuszku i zamknęła go w swojej dłoni. Spodziewała się oporu, może nawet ataku, ale pani doktor stała spokojnie, teraz przyglądając się wnętrzu szkatułki. Za to Snape patrzył na Cecile wzrokiem, z którego całkiem zniknęło wcześniejsze rozbawienie i swoboda. Czy wiedział, co się stało?
<p>Zrobiła jedyne, co przyszło jej do głowy. Wymagało to tylko malutkiego kroku, lecz i tak nie była pewna czy da radę, nogi nagle zrobiły się ciężkie jak z ołowiu. Ale wystarczyło jej sił i już wkładała naszyjnik na głowę pani Snape. Ta wydawała się zdziwiona, ale nie protestowała. Cecile wiedziała, że powinna rzucić jakąś luźną uwagę, zachwycić się biżuterią, powiedzieć, że tylko chce zobaczyć, jak wygląda w niej właścicielka – ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
<p>Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Pani Snape uniosła rękę by dotknąć błyskotki na piersi, ale nim jej palce zdążyły musnąć perłę, ta rozpłynęła się niczym morska piana i zniknęła bez śladu. Pusta dłoń teraz gładziła sukienkę, a oczy staruszki robiły się coraz bardziej zdziwione. Wreszcie zaskoczenie nie było w stanie pomieścić się w jej głowie i zacisnęła mocno i powieki, i szczupłą pomarszczoną pięść, wciąż jeszcze leżącą na dekolcie.
<p>Kiedy po krótkiej chwili pani Snape otworzyła oczy, nadal był w nich cień zwątpienia, ale i cała doza stanowczości. Energicznym ruchem kilkakrotnie rozprostowała i zacisnęła palce. Delikatne, gładkie palce czterdziestolatki.
<p>– Severus. Jak miło że raczyłeś mnie odwiedzić, choć do wakacji przecież jeszcze daleko – powiedziała trochę zachrypnięty głosem. Zdjęła chorą stopę ze stołeczka, włożyła na nią swój elegancki pantofel i rześko wstała z fotela. Przeszła parę kroków, jakby próbując swoich sił i nagle uśmiechnęła się szeroko widząc zdziwione miny swoich gości. – Przepraszam. To zabrzmiało chyba trochę nieuprzejmie. Naprawdę serdecznie dziękuję za pomoc. Tylko teraz… Myślę, że potrzebuję odpocząć. Państwo wybaczą.
<p>I poszła krętymi schodami na piętro.
<p>– Babciu!
<p>Snape próbował ją gonić, ale odwróciła się i powstrzymała go gestem.
<p>– Potrzebuję czasu dla siebie – uśmiech, wciąż jeszcze rozświetlający jej twarz i magicznie odbierający jej kilkadziesiąt lat, łagodził stanowcze słowa. – Podziękuj paniom za pomoc. Zejdę do Ciebie, jak będę gotowa.
<p> Udało się! Cecile z ulgą opadła na kanapę. Zaraz się podniosła, czując pod sobą jakiś twardy przedmiot, podniosła się, odstawiła na stolik swój talerz i przed ponowną próbą usiądnięcia powstrzymał ją widok konfitury rozmazanej po talerzyku.
<p> Westchnęła i na wciąż jeszcze trochę drżących nogach poszła do łazienki. Wycierając mokrą szmatką spodnie (na szczęście fioletowa plama nie rzucała się zbytnio w oczy na brązowych sztruksach) myślała z dumą, że chyba dała radę zrobić coś dobrego. Bo przecież ta nagła zmiana w zachowaniu pani Snape nie może oznaczać nic innego, niż fakt, że została jej przywrócona pełnia życia. Czyli nie tylko unieszkodliwiła talizman, który mógł trafić w ręce Strony Zła, ale i wykorzystała go najlepiej, jak mogła w tym momencie. Gdyby nie widmo ognistowłosej piękności, czułaby się w tym momencie naprawdę szczęśliwa.
<p> Kiedy wróciła do pokoju, lekarka właśnie wychodziła.
<p> – Proszę jej dać czas – mówiła jeszcze na odchodnym. – Takie wydarzenia, nawet jeśli nie są poważne w skutkach, to dla starszej osoby poważne obciążenie. Ma prawo czuć się zmęczona.
<p> – Ale… – Snape chciał zaprotestować, lecz się opanował. – Do widzenia pani. Dziękuję za pomoc. Tak jak mówiliśmy, Justysia się z panią skontaktuje, gdy pani pomoc będzie potrzebna.
<p> Gosposia zamknęła drzwi na gościem i powiedziała:
<p> – Czy będą państwo jeszcze czegoś dziś potrzebować? – i zanim którekolwiek z nich zdążyło odpowiedzieć, ciągnęła dalej – Ojcu pościeliłam w jego sypialni, jak zwykle. Pani pościelę zaraz tutaj na kanapie. Zajrzę potem jeszcze do mojej pani, a potem będę u siebie w służbówce.
<p> Wskazała na drzwi tuż obok kuchni.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/06/11.10.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-90503999151754334302016-06-02T18:00:00.000+02:002016-06-02T18:00:29.619+02:0011.8<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Snape otarł usta wykrochmaloną chusteczką i oparł się o krzesło. Czuł się… dziwnie. Powoli opadało z niego napięcie ostatnich paru godzin. Oczywiście umiał złożyć połamane kości, każdy nauczyciel musiał być obeznany z zasadami udzielania pierwszej pomocy. Istniała jednak spora różnica między łatwością regeneracji tkanki piętnastolatka a delikatnymi kośćmi siedemdziesięcioletniej kobiety. I ten strach, strach, że znowu zawiedzie. Że znowu zareaguje za wolno, że zostawi sprawy w rękach niekompetentych Mugoli, a potem będzie za późno, by to wszystko odkręcić.
<p>Potrafił działać w stanie napięcia i był z tego dumny. Umiał skupić się na rozwiązaniu problemu i nie dać po sobie poznać niepokoju ani zdenerwowania. Tylko że zwykle po takich momentach wytężonej uwagi przychodziło wycieńczenie i pustka. Z zaskoczeniem zauważył, że teraz było inaczej. Jasne, czuł się zmęczony, w końcu za nim godzina wytężonej pracy. Ale zarazem odczuwał ulgę i radość, jakby wreszcie uporał się z jakimś problemem i mógł zacząć żyć.
<p> Lekko trzasnęły drzwi wejściowe, przez chwilę słychać było w przedpokoju jakieś szmery, aż wreszcie do salonu weszła Justysia wraz z gościem.
<p> – Dobry wieczór – powiedziała młoda kobieta. – Zastępuję doktora Smitha. Któż z państwa potrzebuje mojej pomocy?
<p> Snape podniósł się ze swojego miejsca i z prawdziwą przyjemnością przyjrzał się nowoprzybyłej. Dziewczyna miała puszyste, rude włosy związane w prostą kitkę. Spod bardzo gęstych, też rudych, rzęs spoglądały oczy w kolorze malachitu albo może raczej doskonale przyrządzonego Napoju Syrachicznego. Jej twarz miała delikatny kremowy kolor, który pięknie podkreślały liczne piegi. Nie była szczupła, raczej delikatnie zaokrąglona, ale w sposób, który zdecydowanie dodawał jej uroku.
<p> Uśmiechnął się w duchu. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak po prostu podziwiał urodę jakiejś kobiety.
<p> – Miło mi, Severus Snape – powiedział wyciągając rękę na powitanie. – Pani Snape chyba skręciła nogę i chciałbym móc zostawić ją pod opieką specjalisty.
<p> – Natasha Guggenheim. Zaraz zobaczymy.
<p> – Ależ Słoneczko, nie trzeba, wszystko jest w porządku – zaprotestowała starsza pani. – Mój wnuk już wszystko opatrzył i na pewno teraz będzie dobrze.
<p> – Oczywiście! – lekarka uśmiechnęła się przyjaźnie. – Ja tylko sprawdzę na wszelki wypadek. Co się stało?
<p> – Nic takiego, kochanie, nic takiego – pani Snape odłożyła na bok swoją robótkę. – Wczoraj potknęłam się na schodku, przy wejściu do domu. Ot, stłuczenie.
<p>– To ja obejrzę. Można?
Lekarka uklękła i delikatnie dotknęła już tylko lekko opuchniętej kostki.
<p>– Boli? – spytała.
<p>– Nie, nie, wcale.
<p>Profesjonalnymi ruchami obmacała stopę, ostrożnie obracając ją w różne strony i cały czas uważnie obserwując reakcje chorej.
<p>– Rzeczywiście, nie wygląda na złamaną – przyznała. – Troszkę się pani uderzyła, ale nie wydaje się, by coś zostało uszkodzone. Ale i tak radziłabym oszczędzać nogę przez parę dni.
<p>Odwróciła się do Snape'a i spytała:
<p>– Pan będzie mógł pomóc w razie czego?
<p>– Nie – pokręcił głową. – Muszę wracać do pracy, nie jestem stąd. Dlatego chciałem być pewien, że babcia ma tutaj dobrą opiekę. To znaczy lekarską, bo codziennymi sprawami zajmuje się Justysia.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/06/11.8.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-22743367290126882732016-05-30T18:00:00.000+02:002016-05-30T18:00:01.459+02:0011.7<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Po godzinie pani Snape mogła wreszcie spokojnie kontynuować robótkę w dowolnie wybranym kolorze. Nogę miała nadal na stołeczku, teraz owiniętą ziołowo pachnącymi okładami. Telewizor migał kolorowymi scenami jakiegoś serialu.
<p>Severus usiadł na na fotelu, wyglądał na bardzo zmęczonego. Przez cały czas gdy zajmował się połamaną kończyną, wyglądał na tak spokojnego i opanowanego, że Ceciele dopiero teraz uświadomiła sobie, że wykonał trudną i męczącą pracę. Chciała się podnieść ze swojego miejsca i zaproponować jakąś pomoc, ale w tym momencie do pokoju weszła Justysia z tacą, na której stały aromatyczne filiżanki herbaty i bardzo apetycznie wyglądające kanapki.
<p>Snape spojrzał na nią i skinął głową. Poczekał, aż gosposia ustawi kolację na stoliku i powiedział:
<p>– Powinniśmy wezwać lekarza. Jeszcze nie jest tak późno, dopiero siódma. Czy mogłaby Justysia podejść do państwa Millerów i zadzwonić do doktora Smitha?
<p>– Kiedy właśnie tu jest problem, ojcze – odpowiedziała Justysia, wycierając ręce w fartuch. – Pan Smith jest na wakacjach, zastępuje go doktor Guggenheim, a pani Snape słyszała, że podobno jest z Ameryki.
<p>– I dlatego nie chciała pójść do lekarza? – spytał zrezygnowany.
<p>Justysia nic nie odpowiedziała.
<p>– Trudno. Ja muszę jutro być w szkole, a nie powinniśmy zostawiać pani Snape bez porządnej opieki. Niech Justysia zadzwoni do tego amerykańskiego zastępcy i spyta się, czy mógłby jeszcze dziś przyjść.
<p>Justysia skinęła głową. Jeszcze raz sprawdziła, czy na stoliku jest wszystko, czego goście mogliby potrzebować do wieczornej przekąski, rzuciła okiem na swoją gospodynię w skupieniu zbierającą oczka i wyszła, po drodze zdejmując fartuch.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/06/11.8.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-2928664682458317242016-05-26T18:00:00.000+02:002016-05-26T18:00:07.659+02:0011.6<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>W salonie na fotelu siedziała starsza pani. Wysoka, szczupła, z ciemnosiwymi włosami ułożonymi w eleganckie loki. Na nosie miała okulary, a w ręku szydełko i kłębek białego kordonka.
<p>– Sevinku! – wykrzyknęła radośnie widząc Snape'a w drzwiach. – Dobrze, że jesteś. Myślałam, żeby zrobić tym razem kolorową serwetkę, a wszystkie moje kolorowe nici są w pudełku tam na górze szafy.
<p>– Dobry wieczór, babciu – odpowiedział i pocałował ją w policzek. – Zaraz się tym zajmę. Chciałem tylko najpierw spojrzeć na twoją nogę.
<p>– Nic się nie stało, kochanie, nic się nie stało. O zobacz, taki żółty wzorek chciałam zrobić dookoła. I może niebieskie kwiatki.
<p>Cecile szepnęła cicho powitanie i usiadła na małej kanapie pod ścianą. Patrzyła jak Snape przykuca koło fotela i zdejmuje torebkę lodu z opartej o mały taboret stopy. Stopa była opuchnięta i bardzo dziwnie wykrzywiona.
<p>– Donicova dała nam taki syrop i kazała lód przykładać – powiedziała Justysia podchodząc do nich.
<p>Snape odkorkował buteleczkę, powąchał i westchnął.
<p>– Kiedy ostatnio pani Snape to piła? – spytał.
<p>– Przy kolacji. Godzinę temu.
<p>– Może i lepiej. Nie powinna całkiem nic czuć. Cecile, możesz włączyć telewizor? – spytał. Spojrzała na niego zdziwiona, nie miała pojęcia, że zna się na mugolskich sprzętach. Podeszła do zadziwiająco nowoczesnego aparatu i wcisnęła guzik, rozglądając się, czy może jest też gdzieś pilot. W tym samym momencie Snape dotknął różdżką chorej stopy i w króciutkim błysku niebieskiego światła Cecile mogła zobaczyć wszystkie drobniutkie kosteczki i kawałek dużej kości. Nie znała się specjalnie na anatomii, ale zdecydowanie wiedziała, że dół piszczela nie powinien być pokruszony na kawałki. I że powinien się znajdować nad, a nie obok stopy.
<p>– Babciu, ja trochę rozmasuję teraz kostkę, a pani Cornick przygotuje okład, dobrze?
<p>– Dobrze, Sevinku, dobrze. Skoro myślisz, że tak będzie lepiej. Ale to tylko skręcona kostka.
<p>– Tak, to tylko małe zwichnięcie. Szybko się tym zajmiemy i będzie dobrze. Cecile – przywołał ją do siebie. Wyjął z kieszeni mały słoiczek z różnokolorowymi ziołami i podał jej. – Zmieszaj dwie łyżki tej mieszkanki z litrem wody. Powoli zagotuj, odcedź i dodaj dwie szklanki lodu. Justysiu, pokaż pani, gdzie co jest w kuchni. I przygotuj małe ręczniki.
<p>Zanim Cecile wyszła do kuchni widziała jak Snape nastawia złamaną nogę z taką samą delikatnością i precyzją, z jaką zawsze odmierzał składniki do swoich mikstur. Odgłosy z telewizora zagłuszały szeptane przez niego zaklęcia – na przesuwanie elementów, zrost kości, zrost tkanki… Cecile oderwała wreszcie wzrok od jego dłoni i podążyła za Justysią.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/05/11.7.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-82793904445677021482016-05-23T18:00:00.000+02:002016-05-23T18:00:09.472+02:0011.5<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Wylądowali na jakiejś polanie.
<p> – To niedaleko. Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy przeszli się kilkaset metrów? – spytał, szczelniej otulając się szalem.
<p> – Nie, jasne, że nie. Gdzie jesteśmy? – Cecile rozejrzała się dookoła. Stali na ścieżce, która w jedną stronę prowadziła do jakiegoś kościółka, w świetle księżyca widziała tylko zarys murów cmentarza i wieży. Tutaj nie było już śniegu, więc zdawało się ciemniej, pomimno że było kilka dni przed pełnią, a niebo nadal bezchmurne.
<p> Ruszyli w drugą stronę, ku dość ruchliwej szosie. Dziwnie się czuła idąc ze Snape'em wąskim chodnikiem zwykłego, mugloskiego miasteczka.
<p> – Wolę lądować na uboczu. Nie chcę wzbudzać podejrzeń. A tutaj nawet jakby ktoś nas zobaczył – wskazał na stare zabudowania za sobą – nikt nie potraktuje jego opowieści poważnie.
<p> Cecile wyobraziła sobie Snape'a żyjącego całe wakacje takim całkiem zwyczajnym, mugolskim życiem. Czy chodzi rano do sklepu po świeże pieczywo dla…
<p> – Czekaj! – zatrzymała się. – Do kogo my właściwie idziemy?
<p> – Co? Przecież ci mówiłem? – zdziwił się. – Swoją drogą, “siostra”, “ciotka”, “małżonka” brzmią normalnie – a jak dorosły człowiek mówi na babcię?
<p> – Ggrossmuetter, s Grossi – odpowiedziała z przyzwyczajenia. I zaraz się zreflektowała, że nie o to pyta. – Masz rację. Może “matka mojej matki”?
<p> – Może być – zgodził się. Skręcili w trochę spokojniejszą uliczkę. Według tabliczki była to Priory Lane. – No więc, tu mieszka matka mojego ojca.
<p> – Czy to do niej przyjeżdżasz na wakacje? – spytała zaciekawiona.
<p> – Raczej: tutaj przyjeżdżam – w żółtawym świetle latarni widziała, że wzruszył ramionami. – Nie specjalnie mam jakiś wybór. Ale tak, chcę choć raz do roku zobaczyć, czy wszystko jest w porządku.
<p> – Pewnie się ucieszy, jak cię zobaczy? – spytała, doskonale wiedząc jaką radość jej rodzicom sprawiały wizyty Yannicka.
<p> – Ucieszy się, oczywiście. Ale zapomni zaraz. Pewnie nie zauważyłaby, gdyby mnie i pięć lat nie było.
<p> – Coś jej jest?
<p> – Powiedzieli, że serce i starość. Był taki czas… – zawahał się przez chwilę, ale zaraz dokończył – ...kiedy nie chciałem mieć kontaków ze światem Mugoli. Gdy wreszcie zmądrzałem, było już za późno, bym mógł jakkolwiek pomóc. Teraz jedyne co mogę, to dbać, by Justysia się nią dobrze zajmowała. To tutaj.
<p> Stali przed szeregowcem z czerwonej cegły z mikroskopijnym ogródkiem ogrodzonym niewysokim metalowym płotem. Snape wszedł przez uchyloną furtkę, oparł miotłę o rynnę i zapukał do szaro–turkusowych drzwi z okienkami z matowego szkła. Usłyszeli kroki i po chwili otworzyła im rumiana, pulchna kobieta.
<p> – Ojciec, chwała Bogu! Już się bałam, że źle list wysłałam.
<p> – Wszystko dobrze Justysia zrobiła. Dobry wieczór – skinął głową. – Przywiozłem panią Cornick, pielęgniarkę z mojej szkoły.
<p> – Dobry wieczór – Justysia spojrzała na nią podejrzliwie i wyciągnęła rękę po jej płaszcz.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/05/11.6.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-51548969900862179702016-05-19T18:00:00.000+02:002016-05-19T18:00:08.618+02:0011.4<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Zacisnął zęby. Co go podkusiło, żeby wracać do tego tematu!
<p>– Nie masz powodu, by czuć się głupio. To było dokładnie w moim stylu – roześmiał się gorzko. – Dorobić się syna i nie mieć przy tym nawet tej odrobiny udziału.
<p> No tak, gdyby wtedy, gdy miał szesnaście lat, jakaś dziewczyna go chciała, to przecież nie wahałby się długo przed sięgnięciem po nagrodę pocieszenia. Nie! To nie tak. Wciąż nie umiał się przyzwyczaić do nowej perspektywy. Gdyby nie był wtedy tępym półgłówkiem i zauważył Cecile, to z pewnością nie powstrzymałby się przed skorzystaniem z okazji. I pewnie potem przeklinałaby go przez następnych kilkanaście lat.
<p> – Nie, tak naprawdę, to dobrze wyszło – powiedział – Jedyny sposób, by ktoś mnie wspominał jako dobrego tatę.
<p>– Myślisz, że nie nadawał byś się na ojca? – spytała zdziwiona.
<p>– Ja?
<p>– Wiesz, rozmawiałam z twoją drużyną sportową. Nie radzisz sobie z dzieciakami aż tak źle. Moim zdaniem całkiem cię lubią. Mówili o tobie z sympatią.
<p>– Naprawdę? – Nie mógł się powstrzymać. Zupełnie nieoczekiwanie ucieszyła go ta wiadomość.
<p>– Mo–Moll – roześmiała się. I zanim zdążył się zastanowić, co może mieć na myśli, dodała lekko: – Nie chcesz mieć własnych dzieci?
<p>Zaskoczyło go to pytanie. Przez chwilę całkiem poważnie się zastanawiał.
<p>– Nie wiem – odpowiedział wreszcie szczerze. – To trochę tak, jakbyś mnie spytała, co chcę zrobić z górą złota wygraną na loterii.
<p>Rozejrzał się dookoła. Jak ten lot szybko minął.
<p>– Już jesteśmy na miejscu – powiedział.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/05/11.5.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-80418638046896303522016-05-16T09:30:00.000+02:002016-05-16T23:53:17.206+02:0011.3<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
.letter {
font-style: italic;
}
</style>
<p>Powietrze było zimne i świeże. Pachniało przyjemnie wilgotnym śniegiem i sosnowymi igłami. Na bezchmurnym niebie gwiazdy migotały radośnie. Zapowiadała się mroźna noc.
<p>Wsiedli na miotły i unieśli się nad ziemię. Spojrzała na Snape'a pytająco, niepewna, w jakim kierunku ma lecieć. Powstrzymał ją gestem. Wykonał różdżką skomplikowany ruch, zataczając kółka niczym dyrygent Orkiestry Narodowej i wyszeptał jakieś zaklęcie.
<p>Cieniutka półprzezroczysta wstążka mgły owinęła ich jak kokon. Zrobiło się ciszej, cieplej, przytulniej. Intymniej.
<p>– Ruszamy? – Snape spytał zdecydowanie. Skinęła głową. Nigdy nie podróżowała na miotle w taki sposób. Oczywiście czasem rozpinała ochronę przeciwdeszczową, a jak było bardzo zimno, rzucała drobny czar izolujący. Ale nie przyszło jej do głowy, by otulić się czarami jak puchową kołderką, całkowicie odcinając się od mroźnego świata.
<p>Snape sterował, Cecile nie musiała już zupełnie nic robić, wystarczyło, że trzymała się mocno miotły. Dziwnie było nie słyszeć w uszach szumu wiatru, można było spokojnie w takich warunkach rozmawiać. Tylko najpierw trzeba było wyjaśnić parę spraw.
<p>– Dlaczego ta… Justysia mówi na ciebie ojcze? – spytała bez wstępów.
<p>– A! – Snape wydawał się trochę zakłopotany. – Jakoś tak wyszło. Długa historia.
<p>– A przed nami długa droga. Pasuje – powiedziała. Chciała mieć już tę rozmowę za sobą, a nie jechać z zawiązanymi oczami na spotkanie mrocznych tajemnic.
<p> – Wcale nie taka długa. Ale dobrze – westchnął. – To może zacznę od początku. Justysia jest gdzieś z Europy Wschodniej, nie pamiętam, skąd dokładnie. Całe życie pracowała jako gosposia jakiegoś księdza, aż w końcu go aresztowali. Czy może umarł? W każdym razie przeprowadziła się do bratanka do Anglii – Snape opowiadał cały czas uważnie patrząc przed siebie i utrzymując tempo jazdy. – Szukała pracy, ja szukałem kogoś do prowadzenia domu. Przyjechałem prosto ze szkoły, ona była przekonana, że jestem jakimś kapłanem czy coś w tym stylu. Nie wiem czemu właściwie, chyba ten jej poprzedni pracodawca podobnie się ubierał. Nie wyprowadzałem jej z błędu, bo gosposią jest świetną, a mam wrażenie, że nie pochwalałby naszej magii. Za to nie ma nic przeciwko takim sztuczkom.
<p> Prawie niezauważalnie poruszył różdżką, nie wypuszczając uchwytu miotły z dłoni.
<p> – Święty Antoni, gdzie ja to zgubiłem? – powiedział głośno i dodał szeptem: – Accio Szyszka.
Snape chwycił zbliżającą się do niego jodłową szyszkę i podał uśmiechniętej Cecile.
<p> – O, tutaj jest! Proszę – powiedział, też rozbawiony. Przez chwilę patrzył jej prosto w oczy, ale szybko odwrócił wzrok i znów skupił się na drodze przed sobą, choć przecież dookoła było pusto.
<p> – Sprytnie to sobie wymyśliłeś – Cecile roześmiała się z ulgą. Przypomniała sobie pastora z Fraumünster; rzeczywiście można było pomylić czarodzieja z odświętnie ubranym księdzem. Odetchnęła. Miło było usłyszeć całkiem niewinne wyjaśnienie.
<p> – Jedyny problem, to z tego co zrozumiałem, w kościele do którego mnie Justysia przypisała, księża nie mogą się żenić, ani nic. Dlatego nie byłem pewien, czy to dobrze, żebyśmy jechali razem. A skoro już jesteśmy w temacie – jak to się stało, że zostałem ojcem?
<p> – Co? – nie zrozumiała o co mu chodzi. – Przecież sam mówisz, że wzięła cię za zakonnika.
<p> – Nie, nie Justysia. Jak to się stało, że zostałem ojcem Yannika?
<p> Cecile poczuła, że się czerwieni. Dobrze, że jej towarzysz patrzył w inną stronę.
<p> – Naprawdę niezła ta twoja zimowa ochrona. W ogóle człowiek nie marznie – powiedziała, by zyskać na czasie. Ostrożnie ściągnęła rękawiczki i schowała je do kieszeni płaszcza.
<p> Snape nic nie odpowiedział. Nie widziała jego twarzy, nie była pewna, czy czeka na jej wyjaśnienia, czy też może już zapomniał.
<p> – Bez sensu, nie? – Zdecydowała się wreszcie wziąć byka za rogi. – Przez długi czas myślałam, że wiesz o wszystkim. I już się nawet zdążyłam przyzwyczaić do tej myśli. A teraz znowu mi głupio.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/05/11.4.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-31752532897999607042016-05-12T18:00:00.000+02:002016-05-12T18:00:00.239+02:0011.2<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
.letter {
font-style: italic;
}
</style>
<p>– Jak minęły święta? – spytała wesoło Snape'a, choć prawdę mówiąc miała nadzieję, że on bardziej ucieszy się na jej widok, tymczasem wyglądał, jakby najchętniej uciekł do swoich spraw.
<p>– Spokojnie – odpowiedział. – Miałem czas przgotować dla ciebie...
<p> Nie zdążył dokończyć, bo w tym momencie do pokoju wleciała sowa. Wciąż patrząc na Cecile, sprawnym ruchem otworzył urzędowo wyglądający list i wyjął z niego zwyczajną mugolską kopertę. Zerknął na znaczki i adres nadawcy i jego twarz wyraźnie się zachmurzyła. Szybko wyciągnął ze środka kartkę w linie zapisaną starannym pismem i przeczytał.
<p> – No nie! – wykrzyknął zdenerwowany i podał papier Cecile. – Tego mi jeszcze brakowało.
<p> Cecile wzięła list do ręki i przeczytała:
<p class="letter"> Ojcze,
<p class="letter"> Piszę, bo pani Snape złamała nogę i nie udaje mi się jej przekonać, by poszła do lekarza. Była tu wczoraj stara Donicova, położyła jakieś okłady, ale obawiam się, że to nie wystarczy. Nie wiem co robić. Sam ojciec wie, jaka ona potrafi być uparta.
<p class="letter"> Proszę o wskazówki albo pomoc.
<p class="letter"> Justyna S.
<p> Cecile spojrzała pytająco na Snape'a.
<p> – Chyba będę musiał tam pojechać – westchnął – I to szybko, nie wiem kiedy to się stało, Justysia nigdzie nie napisała daty…
<p> – Dokąd pojechać? – spytała.
<p> – Do Kenilworth. Opowiadałem ci przecież.
<p> Cecile spojrzała na niego niepewnie. Coś opowiadał, ale pamiętała tylko, że wspominał to miejsce jako zamokłą dziurę.
<p> – Eh, w takim momencie. Trzeba było jednak ten telefon założyć... A może pojedziesz ze mną? – spytał tonem, jakby go olśniło. – Jeśli teraz wyruszymy zdążymy przed wieczorem, nie masz ochoty na zimową wyprawę?
<p> Oczywiście, że chciała z nim jechać. Czekała na to spotkanie całe Święta, nie miała zamiaru spędzić na oczekiwaniu jeszcze paru dni. Tylko co tam zastanie? Co to za mroczna tajemnica? Na pewno nic takiego, pomyślała sobie. Jakaś ciotka, albo babcia, albo siostra, albo kuzynka – wyliczała sobie w myśli bezpieczne opcje.
<p> – Kim jest Justysia? – spytała ostrożnie. – I dlaczego mówi do ciebie “ojcze”?
<p> – O! Masz rację, to trochę komplikuje sytuację… Dobrze, że o tym pomyślałaś! To mogłoby źle wyglądać, gdybyśmy się pojawili razem – zastanowił się przez chwilę. Czekała cierpliwie. – A może byśmy powiedzieli, że jesteś pielęgniarką? W sumie to prawda… Nie chcę jeszcze dodatkowo skandalu. Tak, pojedziesz jako wsparcie medyczne, bardzo dobry pomysł. To co, ja wrócę do Dumbledora i powiem, że wyjeżdżamy, a ty się przygotuj, dobra?
<p> Nie czekał nawet na jej potwierdzenie. Poszedł z gabinetu i przez źle domknięte drzwi słyszała jego cichą rozmowę z dyrektorem.
<p> Wzruszyła ramionami. Pewnie, że pojedzie. Przez całą jesień nauczyła się ufać Snape'owi jako przyjacielowi. I nie miała póki co powodów, by to zmieniać. W żadną stronę.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/05/11.3.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-31805192364145269372016-05-09T22:00:00.000+02:002016-05-09T22:00:22.146+02:0011.1<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Snape niecierpliwie rozglądał się po dziedzińcu. Uczniowie wracali z ferii, uśmiechęnięci z przejęciem dzielili się ze szkolnymi przyjaciółmi opowieściami o świątecznych atrakcjach i otrzymanych prezentach. Co chwilę wydawało mu się, że widzi gdzieś w tłumie Cecile, ale za każdym razem okazywało się, że to ktoś inny. A przecież powinna być tu lada moment!
<p> – Profesorze Snape? – jakiś uczeń podbiegł do niego.
<p> – Słucham – prawie warknął.
<p> – Profesor Dumbledore prosił, żeby pan do niego przyszedł. Jeszcze przed kolacją – chłopiec zameldował posłusznie.
<p> – Dobrze. Możesz iść. Dziękuję – odpowiedział, starając się nie brzmieć bardzo nieuprzejmie. Posłaniec oddalił się szybciutko.
<p> Snape jeszcze raz rozejrzał się dookoła, ale nadal nie było ani śladu jego asystentki. Lepiej szybko porozmawiać z Dumbledorem i wracać do swojego punktu obserwacyjnego.
<p> ***
<p> Dumbledore zaprosił go gestem, by usiadł naprzeciwko biurka. Sam jak zwykle siedział w swym dyrektorskim fotelu.
<p> – Jestem zmęczony – powiedział, lecz jego głos brzmiał dziwnie wesoło.
<p> Snape w milczeniu skinął głową.
<p> – Pewnie zauważyłeś, że nie udało mi się znaleźć na ten rok nauczyciela Ochrony Przed Czarną Magią. Sam prowadzę te zajęcia i muszę przyznać, że to ciekawe doświadczenie.
<p> – Nauczanie młodzieży to spore wyzwanie – powiedział Snape ostrożnie.
<p> – To prawda. Wyczerpujące. A ja jestem stary – przyznał Dumbledore spokojnie. – Do końca roku powinienem dać radę. Ale w następnym wolałbym, aby ktoś mnie zastąpił.
<p> – Czy chce pan, żebym poszukał kogoś odpowiedniego? – Snape spytał zaciekawiony. Podobałoby mu się przesłuchiwanie kandydatów. Mógłby ich prosić, żeby spróbowali…
<p> – Nie – Dumbledore machnął ręką – myślę że już znalazłem odpowiednią osobę.
<p> – Czego w takim razie pan ode mnie oczekuje? – spytał Snape, starając sie nie okazać rozczarowania.
<p> – Chciałem ci dać wystarczająco dużo czasu, żeby się przygotować. Ułożyć program, zamówić materiały…
<p> – Nie rozumiem – Snape poczuł się całkiem zorientowany.
<p>– Chcę żebyś od przyszłego roku zajął się Ochroną Przed Czarną Magią. Pewnie będzie to oznaczało konieczność rezygnacji z Magicznych Napojów.
<p>– To nie jest problem – szybko zapewnił dyrektora. Ten mówił jeszcze przez chwilę o swoich przemyśleniach na temat zmian w programie, ale Snape już nie słuchał. Myślami już był w przyszłym roku, gdy będzie robił to o czym zawsze marzył. Wreszcie!
Nieuważnie słuchał, jak Dumbledore mu gratuluje przy pożegnaniu i wraca do siebie tłumacząc się obowiązkami. Wciąż rozmarzony wyszedł z gabinetu i stanął jak wryty.
<p>Naprzeciwko drzwi stało lustro, które już kiedyś dawno temu widział. To, co zobaczył w środku zaparło mu dech. Przez chwilę po prostu stał w bezruchu i nie mógł oderwać oczu. Potrząsnął głową, ale obraz wcale nie znikał. Widział przecież, że to nie odbicie, tylko… Tylko co?
<p> – Ej! Uważaj, to Lustro Ain Eingarp – prawie podskoczył, gdy usłyszał wesoły głos Cecile tuż obok.
<p> – Jesteś! – wykrzyknął mocno zmieszany.
<p> – Widziałeś siebie już w nowej roli? – spytała. Spojrzał na nią zaskoczony. Wyjaśniła spokojnie – Przecież nie mogłam nie słyszeć, jak Dumbledore ci gratuluje i zapewnia, że będziesz najlepszym nauczycielem od Czarnej Magii, jakiego Hogwart miał przez kilka ostatnich lat.
<p> – Tak, jasne, bardzo się cieszę z tej nominacji – odpowiedział z ulgą, gdy wreszcie do niego dotarło, że ona nie miała pojęcia, co zobaczył w zwierciadle. Swoją drogą, jak to się stało, że awans, z którego tak się cieszył jeszcze parę minut temu, nagle całkiem wyblakł i poszarzał? Jak to możliwe, że cała radość z osiągnięcia zawodowego celu prysła jak mydlana bańka?
<p> I dlaczego Cecile może spokojnie patrzeć na lustro, co?
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/05/11.2.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />
limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-57378783390926000472016-05-05T19:00:00.000+02:002016-05-09T21:44:25.055+02:0010.5<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
.question {
font-family: "Comic Sans MS", cursive, sans-serif;
}
.answer {
font-family: "Lucida Console", Monaco, monospace;
}
</style>
<p>Do swoich eksperymentów potrzebował trochę snów i wspomnień. Mógłby oczywiście bardzo wytężyć swoją własną wyobraźnię, ale prościej było skorzystać z cudzych doświadczeń. Szczególnie, gdy miało się dostęp do skarbnicy płynnych myśli.
<p>Ciekawe, że dzisiejsze dzieciaki w ogóle się nie interesowały snami – myślał idąc pustymi korytarzami. Może to przez tę świrniętą nauczycielkę Wróżbiarstwa, która ich skutecznie zniechęcała do przyglądania się marzeniom sennym poza lekcjami. W każdym razie, jak on był młody, to modne było przechowywanie co ciekawszych wizji. Choć on sam oczywiście nigdy nie zostawiał niczego od siebie w ogólnie dostępnym miejscu.
<p>Wszedł na balkon ciągnący się wzdłuż opasłej wieży. Nie był tutaj od czasu swojego wypadku, trochę dlatego, że nie miał czasu na swoje hobby, a trochę też dlatego, że nie chciał sobie przypominać tego nieprzyjemnego zdarzenia. W każdym razie dziś wszystko wyglądało spokojnie i bezpiecznie, a drzwi do schowka nie były niczym zagrodzone.
<p>Wszedł do małego pomieszczenia, które wyglądało, jakby kiedyś służyło do przechowywania środków czystości. Albo mioteł. Może i rzeczywiście po to je zbudowano, choć miejsce było dość nietypowe. Teraz jednak na wszystkich ścianach niewielkiego pokoju wisiały od góry do dołu wąskie półki z kolorowymi buteleczkami. Na środku stał prosty drewniany pulpit z kałamarzem, piórem i księgą. Otwarta na wpół zapisanej stronie pokazywała listę informującą, kto i co zostawił na półce. Ostatni wpis był sprzed kilkunastu lat. No tak. W czasie wojny ludzie byli zajęci ważniejszymi sprawami, a potem nowe pokolenie uczniów już nie miało powodu tu wracać. Zresztą, wiedział z wcześniejszej lektury, że moda na płynne sny powracała i przemijała cyklicznie.
<p>Chciał znaleźć coś o pustyni i samotności. Przewrócił kartki na pierwszą stronę i chciał wpisać “Znajdź: >>Pustka<<”, ale nagle sobie przypomniał fragment dawno usłyszanego zdania. Co takiego Cecile kiedyś powiedziała? Jeśli ktoś ma kanwę snu, to może łatwo sprawić, by ktoś śnił dokładnie to, co mu poda. Może do tej magicznej gorączki użyto koszmarów z tych półek?
<p>Wziął więc pióro, zamoczył w atramencie i napisał:
<p class="question">“Kto ostatnio korzystał z księgi?”
<p>Na stronie pojawiła się lista:
<p class="answer">* S. Snape (teraz)
<p class="answer">* N. Malfoy
<p class="answer">* N. Lognbottom
<p class="answer">* S. Snape
<p class="answer">* S. Snape
<p class="answer">* ... więcej
<p>A więc Narcissa tu była! Czego szukała?
<p class="question"> “Co znalazła N. Malfoy?”
<p> Księga odpowiedziała:
<p class="answer"> Wyszukiwanie: zakochanie, autor: N. Malfoy
<p class="answer"> Odpowiedź: “Miłość”, przegródka 1735, N.L.
<p> Zerknął na miejsce z tym numerem. Rzeczywiście, buteleczka która tam stała była pusta. Piękny okrągły flakonik z wycinanym inicjałem osoby, która go tu zostawiła, “NM” Narcissa Malfoy… Zaraz. Przecież kiedy chodziła do szkoły nazywała się całkiem inaczej! Popatrzył jeszcze raz na wskazówkę z księgi. Tak, powinno być NL. Przyjrzał się jeszcze raz napisowi na naczyniu. Czy to nie czasem MM? Znał co najmniej jedną osobę, która tak się nazywała…
<p class="question">“Znajdź sny M. McGonagall”
<p class="answer">1. “Rory”, p. 1492, M.M.
<p class="answer">2. “Rory”, p. 1508, M.M.
<p class="answer">3. “Rory”, p. 1537, M.M.
<p> Bez trudu mógł się domyślić, jakie koszmary nauczycielka chciała zabutelkować. I też nie miał problemu w wyobrażeniu sobie, w jaki sposób Longbottom pomieszał flakoniki na półkach.
<p> Czyli jednak za wszystkim stała od początku do końca Narcissa, tylko jej plan potoczył się niedokładnie tak, jak chciała. Na pewno nie zamierzała wpędzać uczniów w chorobę, nie dlatego, żeby przesadnie przejmowała się komfortem dzieciaków, tylko taka epidemia przyciąga zbyt dużo uwagi. Może i lepiej. Gdyby jakaś dwójka nastolatków cichutko śniła o sobie nawzajem, perła Rivelli mogłaby już być w rękach Czarnego Pana.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/05/11.1.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-57720695991341254802016-05-02T23:22:00.000+02:002016-05-02T23:22:19.302+02:0010.4<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>A więc Snape wiedział wszystko. Wcześniej, na początku roku, też jej się wydawało, że się wygadała. I bardzo się cieszyła, że zareagował z takim taktem i spokojem. A on po prostu jej nie zrozumiał. No cóż. Co się odwlecze, to nie uciecze. Teraz powiedziała mu otwartym tekstem, że wtedy, w szkole, chodziło jej o niego. A Yannick, jej cudowne dziecko, potwierdził, że pielęgnowała ten sentyment o wiele za długo. I może to by w sumie nie było takie kompromitujące, gdyby nie fakt, że przez ostatnie pół roku na każdym kroku przyznawała, że wcale jej nie minęło.
<p> Odetchnęła głęboko. Powiedziała swoje “jeden bez atu”. Przeciwnik zna jej karty. Teraz może tylko czekać na dalszy ciąg licytacji.
<p> Siedziała sama przy stole i wspominała te wszystkie rozmowy z Yannickiem o Snape’ie. Od czego to się zaczęło?
<p>– Wiesz mamo? – mówił jej pięcioletni syn zajadając się jogurtem – Pamiętasz, jak ci mówiłem, że Reto też nie ma taty? Wiesz, że już ma?
<p>– O! – zdziwiła się niedyskretnie. – Dlaczego tak myślisz?
<p>– Czekał na niego przed szkołą. Choć niby to obciach, jak ktoś cię odbiera – Yannick przez chwilę siedział zamyślony i wyglądał jakby walczył ze sprzecznymi emocjami. Wreszcie zapytał – Opowiesz mi bajkę o tym czarodzieju z twojej szkoły?
<p>Oczywiście od razu wiedziała, co ma na myśli. Westchnęła. Jogurt się już kończy, zostały tylko kanapki z serem - znowu zapomniała sprawdzić, czy mają w domu coś do jedzenia, a w momencie, gdy zaczynała szykować posiłek zegar na St. Peter Kirche wybił siódmą. Wszystkie sklepy pozamykane. Zdecydowanie lepiej kontynuować rozmowę i nie dawać mu czasu na myślenie, dlaczego musi jeść wczorajszy chleb.
<p>– Dawno, dawno temu – zaczęła jak zwykle – żyła sobie młoda, piękna czarownica, która miała mało zmartwień i dużo czasu. Ale nie była najmądrzejsza. Któregoś razu próbowała przygotować napój oliminotyczny i tak się zamachnęła różdżką, że ta wpadła jej do kociołka.
<p>– Mamo, a będę mógł się po kolacji pobawić twoją różdżką? Tylko troszeczkę, proszę!
<p>– Nie. Wiesz, że jesteś jeszcze za mały. Słuchaj dalej. Napój oliminotyczny zaczął kipieć i wylewać się z kociołka, a w całej sali unosił się…
<p>– To niesprawiedliwe. Reto może się bawić różdżką nowego taty. Mówił mi.
<p>– Yannick, powiedziałam, że nie. Chcesz słuchać dalej, czy kończyć bajkę?
<p>– Mów, mów! Powiedz jak ten czarodziej wyczarował stokrotkę.
<p>– To była inna bajka! Daj mi skończyć tę. O czym to było?
<p>– Nie pamiętam.
<p>– A! W całej sali unosił się dziwny i raczej nieprzyjemny zapach. Nasza młoda czarownica stała zrozpaczona nad kipiącą zieloną cieczą i kompletnie nie wiedziała, co robić. Wtedy do sali wszedł ten czarodziej, jednym spojrzeniem ocenił sytuację i od razu wiedział co robić. Wypowiedział odpowiednie zaklęcie - nawet nie mam pojęcia skąd on mógł wiedzieć, że ta różdżka jest na dnie - i różdżka wyskoczyła z kociołka, zrobiła dwa okrążenia wokół pomieszczenia i wpadła prosto w moje ręce. Potem Snape ukłonił się nisko, uśmiechnął kpiąco i wyszedł z klasy.
<p>– Teraz opowiedz o stokrotce… Albo nie, o tym, jak uratował tamtą dziewczynę, a ona nawet nie wiedziała, że coś się działo – zażądał Yannick i patrzył na nią wyczekująco, wyjadając ser Gruyere z kanapki.
<p>– No dobra. Poczekaj, tylko sobie zaparzę herbatę. Już. Któregoś dnia…
<p>– Powiedziałem Reto, że mój drugi tata umie wyczarowywać stokrotki i łowić różdżki – rzucił beztrosko jej syn.
<p>– Co? – o mało się nie zachłysnęła herbatą.
<p>– Powiedziałem Reto, że Snape jest moim drugim tatą. – powtórzył spokojnie. Rany! Może i jej się kiedyś wymsknęło to imię, niesamowite, jak dziecko takie rzeczy wyłapuje. – Opowiadaj dalej. O tym czarodzieju.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/05/10.5.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-20786980367228633172016-04-28T18:00:00.000+02:002016-04-28T18:00:27.902+02:0010.3<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Cecile z przyjemnością wciągała zapach pieczonego indyka. Prawdziwego, z nadzieniem z razowego chleba i jakichś przypraw. Snape by na pewno wiedział jakich, ona wyczuwała tylko majeranek. Nie umiała gotować, jedyne czego się nauczyła to były specjały szwajcarskie. Niektóre, te prostsze.
<p>Upieczony ptak wyglądał bardzo apetycznie na środku kuchennego stołu. Wyłączyła piekarnik, odłożyła rękawice, uszykowała nóż. Chyba wszystko gotowe? Niedługo będą mogli jeść. Tata jak zwykle pokroi mięso.
<p>Weszła do salonu. Yannick kontynuował rozmowę z babcią na temat swoich przygód pod Matterhornem.
<p>– Spodoba się babci – mówił z zapałem. – Umie gotować. I sprzątać.
<p>– No bez przesady, Yannick, myślisz, że to jest dla mnie najważniejsze? – mama Cecile uśmiechnęła się.
<p>– A pamięta babcia jak odwiedził nas wujek Chris? – spytał niewinnie.
<p>– To było co innego! – babcia machnęła ręką.
<p>Cecile przypomniała sobie, jak zaprosiła kolegę do rodziców na święta. Chris był ze Stanów, nie chciało mu się ani lecieć do siebie przez ocean, ani samemu siedzieć w Zurychu. Wyprawa do Londynu wydawała się więc miłą alternatywą.
<p>Tymczasem w domu rodzice sobie ubzdurali, że “kolega” jest eufemizm poważnego związku i bardzo ich zdenerwowało, że Chris dwa przedświąteczne wieczory spędził ciesząc się urokami nocnego życia, a Cecile zostawił samą z przygotowaniami. Jej mama posunęła się do tego, że odszukała na strychu stary podręcznik i dyktowała zdezorientowanemu Amerykaninowi zaklęcia, które jej zdaniem powinien był praktykować.
<p>– Mówisz, że to coś poważnego? – kontynuowała tymczasem babcia zaciekawiona.
<p>– Moim zdaniem wygląda na bardzo zainteresowaną – powiedział Yannick z kocim uśmiechem. Nie spodziewała się po nim takiej pewności siebie.
<p>– A on czym się zajmuje?
<p>– Tym, co ty! – Yannick się roześmiał. – Dlatego mówiłem, że dobrze byście się rozumieli. Uczy magicznej chemii w szkole. I jeszcze… Ale tego miałem nie mówić.
<p>– No popatrz, popatrz. Rzeczywiście ciekawie byłoby go poznać.
<p>Do Cecile nagle dotarło, czego dotyczy rozmowa przy stole.
<p>– Ej! No wiecie! To nie wasze sprawy! – wykrzyknęła oburzona.
<p>– Jak nie nasze? – Yannick był wyraźnie zdziwiony. – W końcu to mój tata, nie?
<p>– Co ty gadasz? Dobrze wiesz, że twój ojciec nie żyje!
<p>– Mój wymyślony tata!
<p>– Eh – Cecile usiadła ciężko przy stole. – Przecież to była tylko taka zabawa. Snape nie ma najbledszego pojęcia, że uważasz go za rodzinę.
<p>– Teraz już ma – odpowiedział jej syn cicho i dodał niewinnie: – I nie wyglądał wcale na niezadowolonego.
<p>– Co?! Co ty mu naopowiadałeś?
<p>– Nic. Wszystko. Znaczy się, samą prawdę. – Yannick zaczął się trochę plątać. – Czy to źle?
<p>– Nie wiem. Co mu powiedziałeś? – powtórzyła jeszcze raz, teraz już nie zła, tylko zrezygnowana.
<p>– Oj, tylko tyle, że dużo mi o nim opowiadałaś i że nazywaliśmy go tatą, bo myślałaś, że to by było bardziej odpowiednie – Yannick machnął ręką, jakby dając do zrozumienia, że to nie jest nic ważnego.
<p>W tym momencie do pokoju wrócił dziadek i wszyscy zajęli się indykiem. Cecile zmusiła się, by do końca posiłku nie myśleć o Snapie, a przed rodziną udawać, że wcale się nie przejęła opowieściami syna. Prawie jej się udało, choć mama co jakiś czas patrzyła się na nią dziwnym wzrokiem, a Yannick był przez cały dzień zadziwiająco usłużny.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/04/10.4.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-35570081554415055902016-04-25T18:00:00.000+02:002016-04-25T18:00:07.354+02:0010.2<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Harry Potter dawno wrócił do swoich spraw, a Snape'owi nadal nie chciało się wstawać od stołu. Chyba z godzinę rozmawiali o Lily. Nigdy nie przypuszczał, że ta część jego przeszłości będzie mu się wydawała taka prosta, oczywista i nieskomplikowana. Oczywiście nic nie wspominał chłopakowi o jakichkolwiek romantycznych stronach znajomości z jego matką, ale miał wrażenie, że bardziej powstrzymuje go fakt, że to nie są sprawy, o których rozmawia się z synem, niż dlatego, żeby czuł, że ma w tej kwestii coś do ukrycia. O, takiemu Yannikowi opowiedziałby bez problemu. A Harremu to możnaby opowiedzieć tylko, gdyby…
<p>W jego głowie sama układała się historia. Tak. Właśnie tak. Urwane sceny, niedokończone, trochę niedopowiedziane. Lily widziana oczami coraz to starszego chłopaka. James. Miłość aż do śmierci… O tak, musiałoby się skończyć tragicznie, wtedy Harry Potter mógłby się dowiedzieć… I na samym końcu zbliżenie jego całkowicie zdziwionej miny.
<p>Snape wstał gwałtownie i poszedł do swojej pracowni.
<p>Wieczorem zszedł na kolację ściskając w ręku maluteńki flakonik z żółtawym płynem. Czuł że ma za sobą zamknięty pewien rozdział swojego życia. Może kiedyś go pokaże Cecile. Kiedyś. A na razie najwyższy czas się zabrać za podarek dla niej. Cokolwiek się wczoraj wydarzyło i cokolwiek działo się teraz, zasługiwała na porządny prezent gwiazdkowy.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/04/10.3.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-87430325932517012012016-04-21T17:00:00.000+02:002016-04-25T23:23:12.982+02:0010.1<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Prawie wszyscy uczniowie pojechali na Boże Narodzenie do domu, tylko garstka została w szkole na święta. Dumbledore starym zwyczajem uszykował jeden wspólny stół, bez podziału na wiek czy grupy.
<p> Jedzenie jak zwykle było wyśmienite. Snape bezmyślnie dziubał świąteczne dania. Jeśli o niego chodzi mogli dziś równie dobrze podać suchy chleb i wodę. Myślami był całkiem gdzie indziej.
<p> Co się właściwie wczoraj wydarzyło? Wydawało mu się, że ma w ręku wszystkie kawałki układanki, ale jakoś nie potrafił z nich poskładać obrazka. “Mnie nie zauważyłeś”, “Tata Snape!” Próbował sobie przypomnieć ich wcześniejsze rozmowy, ale za Chiny nie pamiętał, co powiedziała naprawdę, a co sam sobie dopowiedział. Od czego się zaczęło? “Mogę pokazać coś niefajnego, zamiast poprosić o hasło” – czy to znaczy, że ta cała historia z Jamesem, to tylko taka zmyłka, żeby nie próbował jej szpiegować? Na to wygląda. Które z nich powiedziało, że rozumie, jak to jest być na drugim planie? Czy to ona jego nazwała idiotą, czy on Jamesa? Nie chciała od niego nic więcej prócz przyjaźni, czy też przeciwnie, nie zamierzała się narzucać?
<p> Czasem wydawało mu się, że wszystko zaczyna pasować i wtedy przypominał sobie po raz kolejny, że przecież nie znaleźli perły Rivelli. Byli w ukrytej komnacie, razem, szukali – i nic. I NIC!
<p> Gwałtownie odsunął od siebie miseczkę z puddingiem, który wytrwale atakował łyżeczką. Coś spadło, nie zwrócił na to uwagi dopóki jakiś spokojny głos nie powiedział:
<p> – Proszę – dopiero wtedy się zorientował, że już od jakiegoś czasu siedzi przy stole sam, jedynie w towarzystwie Harrego Pottera, który teraz podawał mu sztućce. Wziął je od niego i skinął głową. Chłopak jednak wcale sobie nie poszedł, tylko przez chwilę się patrzył, a potem spytał:
<p> – Profesorze, czy mógłby profesor opowiedzieć mi coś o mojej mamie?
<p> – O Lily? – Snape spytał zaskoczony.
<p> Harry skinął głową. Patrzył na niego poważnie, dokładnie w taki sam sposób jak ona kiedyś.
<p> – Wiesz, że pochodziliśmy z tej samej miejscowości? – spytał i żeby zająć czymś ręce spienił w filiżance mleko.
<p> – Tak słyszałem – potwierdził Harry, siadając na brzeżku sąsiedniego krzesła. – Dlatego właśnie pytam.
<p> – Jak pierwszy raz spotkałem twoją matkę miała pewnie z osiem lat. Nie wiedziała jeszcze, że jest czarownicą – powolutku dolał do mleka kawy. – Ta jej niedorozwinięta siostra się z niej naśmiewała.
<p> – Ciotka Petunia?
<p> – Petunia, zgadza się? Znasz ją?
<p> – Mieszkam z nią.
<p> – Rzeczywiście! – Snape zorientował się, że słyszał o tym już wcześniej. Rozejrzał się za łyżeczką. – I jak?
<p> – Jakby to powiedzieć… Jeśli mam do wyboru świąteczne śniadanie z panem albo z moimi opiekunami, jak widać wybieram to pierwsze – powiedział chłopak ironicznie i podał mu stojącą z boku cukiernicę.
<p> – Aż tak źle? – Snape ze zdziwieniem się zorientował, że wcale go nie uraziło, wprost przeciwnie, wydawało mu się, że po raz pierwszy znalazł jakąś płaszczyznę porozumienia między nimi dwoma. Wsypał do kawy cukru i zniżył głos do szeptu. – Wiesz co? Któregoś razu, jak Lily nie patrzyła, zamieniłem jej siostrę w szczypawkę i włożyłem do słoika.
<p> Harry roześmiał się ostrożnie.
<p> – Ale chciałeś coś wiedzieć o swojej matce – kontynuował Snape, całkiem już poważnie, w skupieniu mieszając swój napój. – Wzięła źdźbło trawy, pomogła robakowi się na nie wspiąć i wypuściła go na łąkę.
<p> – Wow. Twarda. Nie bała się owadów?
<p> – Brzydziła strasznie. Ale były rzeczy, których nie cierpiała bardziej. Nigdy się jej nie przyznałem, że to była Petunia.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/04/10.2.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-31351321969055395932016-04-18T18:00:00.000+02:002016-04-21T16:51:19.670+02:009.5<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>– Sam to zrobiłeś? – Yannick popatrzył na niego z uznaniem. Snape skinął głową, starając się zachować obojętną minę i nie dać po sobie poznać, jak wielką przyjemność sprawia mu tak otwarcie okazywany podziw. – Z właściwą fabułą… Tato, to dużo lepsze niż mugolski odpowiednik.
<p>Drzwi otworzyły się gwałtownie.
<p>– Snape, widziałeś może… Yannick! Tu jesteś! – Cecile uścisnęła syna z całej siły, ale po chwili zdecydowanie go osunęła – Szukam cię po całym zamku! Powinniśmy już dawno jechać.
<p>Patrzyła tylko na syna, ani razu nie oderwała od niego wzroku. Gdyby nie wcześniejsza rozmowa, założyłby po prostu, że tak cieszy się ze spotkania, że nikt inny nie jest dla niej w tym momencie ważny. Ale teraz obawiał się, że Cecile ignoruje go celowo. Tylko dlaczego?!
<p>W zamyśleniu obserwował jak chłopak pospiesznie zbiera swoje rzeczy. Zapakował do pudełka resztę bułeczek i podał mu je.
<p>– Trzymaj, zjecie sobie po drodze.
<p>– Dzięki! – Yannick uśmiechnął się i uścisnął go na pożegnanie. – Miło było cię wreszcie poznać. Naprawdę.
<p>Snape stał dalej w tym samym miejscu. Przez chwilę miał nadzieję, że może i Cecile pożegna się z nim jakoś bardziej serdecznie. Ale ona stała już w progu.
<p>– Do zobaczenia! – rzuciła gdzieś w przestrzeń. I zniknęli wraz z Yannickiem za drzwiami.
<p>Patrzył na swoje dłonie. Puste. Zupełnie nie wiedział, co ma teraz zrobić. Nie pamiętał, czy miał jakieś plany na ostatni wieczór przed feriami. Albo obowiązki. Na szczęście prawie wszyscy uczniowie byli już w drodze do swoich kochających rodzin. Tylko on został sam.
<p>Wreszcie usiadł w fotelu. Patrzył na ogień w kominku i myślał. Nie, to nie było dobre słowo. Na myślenie przyjdzie czas jutro, teraz chciał po prostu ochłonąć. Jak to jest, że mija tydzień za tygodniem bez większych przeżyć i nagle jednego dnia zwala się na niego taka masa emocji. Zaskoczenie, jeszcze większe zaskoczenie i kolejne zaskoczenie…
<p>Przez chwilę ostrożnie pozwolił sobie na wspominanie spotkania z Yannickiem. Sam nie wiedział, jak to się stało, że widział się po raz pierwszy w życiu z człowiekiem, młodym człowiekiem - dodajmy, i od razu tak dobrze mu się gadało? Może to dlatego, że w przeciwieństwie do uczniów, Yannick od samego początku żywił do niego sympatię? Sympatię zbudowaną tylko na tym, że jego matka miło o Snapie opowiadała...
<p>Mózg mu podpowiadał, że nie powinien mieć żadnych nadziei. Że szansa, że komuś takiemu jak on przytrafiłoby się wreszcie coś pozytywnego jest dużo mniejsza od ryzyka, że się piramidalnie wygłupia i całkiem opacznie wszystko zrozumie. Że budowanie zamków z piasku na podstawie jednego szybko rzuconego słowa jest głupie i nieodpowiedzialne. Że to najprostsza droga, by się pokaleczyć mocniej, niż turlając po rozbitym szkle.
<p>Posłuchał więc rozumu i nie wyciągał żadnych pochopnych wniosków. A właściwie odłożył intelektualny wysiłek rozeznania swojej obecnej sytuacji na później, kiedy będzie spokojniejszy. Ale jednak coś w jego duszy musiało się zmienić, bo pozwolił swoim myślom popłynąć w kierunku, który zawsze omijał.
<p>Przywołał myślami postać Cecile. Nie musiał używać myślodsiewni, by widzieć ją tak dokładnie, jakby wciąż jeszcze razem siedzieli w gabinecie. Włosy o odcieniu doskonale wydestylowanego wywaru z Księżycowej Nici, łagodnie opadające na ramiona. Oczy patrzące najpierw z powagą małego dziecka, a potem z pobłażliwością doświadczonej przez życie kobiety. I ten uśmiech, który rozjaśniał jej twarz, gdy go spotykała, i patrzyła na niego wzrokiem, w którym…
<p>W którym wyraźnie było widać, że ona go lubi, że mu ufa, że chce jego dobra i jest gotowa być jego przyjaciółką, nawet pomimo świadomości, że on przyjaciół nie ma. Wzrok który jednocześnie napełniał ciepłem i wzbudzał przerażenie. Bo mógłby w nim wyczytać za dużo, bo mógłby zaufać za mocno, odczytać coś, czego tam nie było i nigdy być nie mogło. I sparzyć się, i więcej już nie podnieść. Wzrok, który zapraszał do wędrówki w świat, w który, był przekonany, nigdy nie będzie miał okazji wyruszyć.
<p>A może, tylko może, wyczytał w nim za mało?
<p>Usnął, a we śnie wydarzenia kończącego się dnia mieszały mu się w łatwy do przewidzenia i niekoniecznie nieprzyjemny sposób. Rano pamiętał jednak tylko wizję rozzłoszczonego nosorożca czarnego próbującego na niego szarżować.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/04/10.1.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-69193603616739160232016-04-14T16:00:00.000+02:002016-04-14T16:00:17.302+02:009.4<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Yannick wyglądał inaczej, niż Snape go sobie wyobrażał. Z jednej strony spodziewał się zimnego przystojniaka, takiego jak Orsin, z drugiej, po tym co opowiadała Cecile, widział go jako smętnego, chuderlawego romantyka.
Tymczasem Yannick był klasycznie piękny, wesoły, uśmiechnięty i sprawiał wrażenie bardzo bezpośredniego.
<p>– Powiedzieli mi, że jak mamy nie ma w szpitalu, to znajdę ją tutaj. Czy to znaczy, że to z panem pracowała przez ten czas?
<p>– Tak.
<p>– A to numer! – chłopak roześmiał się, zdjął plecak i zaczął w nim czegoś szukać. – I nic mi nie powiedziała! Cały semestr o panu pisała i ani razu nie powiedziała, że to o pana chodzi!
<p>Wyjął z plecaka małe różowe pudełko i wręczył Snape'owi z uśmiechem.
<p>– Domyślam się w takim razie, że to dla pana! Świeże, rano kupiłem. Lepiej zjedz od razu, bo jutro już nie będą dobre.
<p>Chłopak zdjął kurtkę, przewiesił ją niedbale na oparciu i rozsiadł się w fotelu. Snape patrzył się bez słowa to na niego, to na kartonowe opakowanie, które wciąż jeszcze trzymał. W głowie miał kompletną pustkę. Wreszcie bardzo niewielka część jego mózgu zaczęła działać:
<p>– Chcesz coś do picia? – spytał odruchowo. Przypomniał sobie, że chłopak ma za sobą długą podróż. – W ogóle może ty głodny jesteś… Kolacja dopiero za półtorej godziny…
<p>– Za półtorej godziny to my już będziemy u babci! Pewnie czeka na nas z zastawionym stołem… O ile nie zasiedziała się w pracy – zaśmiał się znowu. – Babcia miota się pomiędzy chęcią bycia idealną gospodynią i perfekcyjną panią naukowiec, nie jestem pewien, co przeważy w te święta. Ale póki mamy nie ma, chętnie bym się napił czegoś ciepłego. No właśnie, gdzie ona się podziewa?
<p>– Wspominała coś o pisaniu post mortem, cokolwiek by to miało znaczyć… – odpowiedział Snape niepewnie.
<p>– Znowu jej coś nie wyszło? W pracy ją czegoś takiego nauczyli, takie rozważania co poszło nie tak, jak na przykład miotły zaczęły spadać. Mnie zawsze tak mówiła, kiedy któraś z jej metod wychowawczych się nie powiodła.
<p>– A często się coś takiego zdarzało? – spytał nieuważnie, zalewając herbatę wodą. Postawił pełny czajniczek, cukiernicę i kubki na stoliku.
<p>– Bez przerwy! Czarna? Może być – chłopak nalał sobie gorącego napoju i z wyraźną przyjemnością ogrzewał dłonie nad parą. – Nawet nie zauważyłem, że tak zmarzłem.
<p>Chłopak ostrożnie pociągnął łyk herbaty. W pokoju rozległo się głośne burczenie.
<p>– Chyba jednak jestem głodny – roześmiał się.
<p>– Zaraz coś wymyślę – uspokoił go Snape. I zanim zdążył się zastanowić, spytał – Dużo ci o mnie opowiadała?
<p>– Wszystko! Ale nie jestem pewien, co z tego było prawdą. Wyczarowywałeś dziewczynom stokrotki?
<p>Wyczarowywał. Nie dziewczynom, tylko jednej dziewczynie. Nie sądził, że ktokolwiek to widział. Na myśl, że Cecile o tym wiedziała zrobiło mu się dziwnie smutno. Zabrał się do przygotowywania jedzenia, potrzebował teraz zająć czymś ręce i głowę. Miał w szafie trochę półproduktów, z których w razie potrzeby łatwo można było zrobić coś jadalnego. Mąka razowa, sól, miód, drożdże, woda… Sprawnymi ruchami odmierzył odpowiednią ilość i wymieszał jednym ruchem różdżki. Miał nadzieję, że Yannick opowie coś więcej o wspomnieniach Cecile, ale on przerzucił się na inny temat.
<p>– W sumie wszystko co mama opowiadała mogło być wymyślone, babcia mówi, że wyobraźnię oboje mamy po niej… No właśnie, całą drogę myślałem o tej tajemniczej historii, którą wczoraj usłyszałem. I zastanawiałem się, jak można by o niej najlepiej opowiedzieć.
<p>Snape rzucił czar na wzrost ciasta i w myślach odliczył trzy sekundy. Jendocześnie słuchał opowieści chłopaka. Yannick był lepszy od swojej matki, kiedy przełączał się w tryb bajarza stawał się naprawdę niesamowity. Snape bez trudu umiał sobie wyobrazić to, o czym młody człowiek opowiadał. Przed oczami migały mu obrazy jak żywe…
<p>Piekł bułeczki jedna po drugiej, niektóre posypując makiem, inne sezamem. Syn Cecile zjadał je z apetytem. Dziwnie było patrzeć, jak ten w sumie zupełnie obcy chłopak czuje się w jego gabinecie jak u siebie. Wypytywał go o jego lekcje, sam opowiadał o praktykach. Już dawno przestał mówić mu na “pan”. A Snape czuł się całkowicie oszołomiony i pewnie przez to, kiedy Yannick skończył jeść i dopił kolejny kubek herbaty, zaproponował:
<p>– Pokażę ci coś, chcesz? Może ci się przyda do tych twoich legend – powiedział jakby proponował coś zupełnie zwyczajnego, a przecież chciał podzielić się czymś, o czym nikomu jeszcze nie opowiadał. Tylko kiedyś we śnie Cecile.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/04/9.5.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-31131847942110388222016-04-11T16:00:00.000+02:002016-04-11T16:00:04.765+02:009.3<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Wszedł do swojego gabinetu i usiadł na krześle. Zamknął oczy i odetchnął głęboko.
<p> – Coś się stało? – spytała Cecile.
<p> – Jakby ci to powiedzieć… – odparł niepewnie. Co się właściwie wydarzyło? – W klasie czekała na mnie goła uczennica.
<p> – Ładna?
<p> – Goła. Siedemnastoletnia. – powiedział, zdziwiony, że pyta o takie szczegóły.
<p> Cecile się uśmiechnęła.
<p> – I?
<p> – Jak to i? Kazałem Granger się nią zająć. Nie mów, że cię to nie dziwi.
<p> – Że jakaś uczennica chciała cię poderwać? Nie.
<p> – Ale że w taki sposób? Zaraz, jak to nie dziwi?
<p> – Severus. Masz trzydzieści parę lat. Jesteś inteligentny. Wysportowany. Znasz się na tym co robisz. Musiałbyś być dużo mniej atrakcyjny, żeby dziewczyny się w tobie nie kochały. Poważnie, jaki mają wybór? Flitwick? Dumbledore?
<p> – Wiesz co, to jest trochę złośliwe! – powiedział, choć oczywiście zauważył, że w jej słowach krył się też komplement. – Ale muszę cię rozczarować. Nigdy wcześniej nikt nie próbował zwrócić mojej uwagi.
<p> – Albo po prostu ci to umknęło. Może rozebranie się do naga to najsubtelniejsza forma zalotów, która do ciebie dociera.
<p> – Teraz to już naprawdę jesteś złośliwa! Przyszedłem tutaj się uspokoić, a nie denerwować jeszcze bardziej. Nie mów mi, że jestem aż tak niespostrzegawczy!
<p> – Niespostrzegawczy! Ty zauważyłbyś nosorożca dopiero jakby zaczął cię kłuć rogiem!
<p> – Nieprawda.
<p> – Mnie nie zauważyłeś.
<p> – Ty się nie kochałaś we mnie!
<p> – Tylko w czym?
<p> – W Potterze.
<p> – W Harrym?!
<p> – W Jamesie!
<p> Popatrzyła na niego w milczeniu. Pewnie znowu powiedział coś nie tak. Wiedział, że nie powinien nigdy więcej wracać do tego tematu. Ale przecież ona sama zaczęła!
<p> Wreszcie Cecile powiedziała:
<p> – Zdaje mi się, że to jest właśnie ten moment, kiedy ktoś do ciebie podchodzi i grzecznym tonem prosi o napisanie postmortem.
<p> Spojrzał na nią pytająco. Znowu to zrobiła! Za każdym razem, kiedy w rozmowie zahaczali o coś istotnego nagle wyskakiwała z jakimś tekstem, którego kompletnie nie rozumiał. Nim zdążył jednak zadać jakiekolwiek pytanie, Cecile wstała z bardzo dziwną miną i wychodząc powiedziała:
<p> – Yannick powinien być tu lada moment, a ja mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Powinniśmy zaraz wylatywać, moi rodzice już tam pewnie na nas czekają.
<p> Patrzył jak drzwi się za nią zamykają i usiłował zebrać myśli. Wspomnienie Patterson nie pomagało. Cecile powiedziała coś ważnego, żeby tylko potrafił uchwycić co! Nim jednak zdążył choćby trochę wrócić do równowagi, rozległo się głośne pukanie.
<p> – Proszę! – powiedział automatycznie.
<p> Do pokoju wszedł młody mężczyzna.
<p> – Dzień dobry. Czy zastałem tu moją mamą? – powiedział z lekkim akcentem, rozglądając się po pokoju. – O, przepraszam. Yannick Cornick.
<p> Snape uścisnął wyciągniętą rękę.
<p> – Severus Snape – przedstawił się.
<p> – Tata Snape! – chłopak ucieszył się i całkowicie nieoczekiwanie go uścisnął. Po chwili patrzył na niego z szerokim uśmiechem. – Jak miło zobaczyć cię... pana… na żywo!
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/04/9.4.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-31636210071015922952016-04-07T16:00:00.000+02:002016-04-07T16:00:14.629+02:009.2<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Wszedł do pracowni i dopiero kiedy stanął przy swoim biurku zauważył, że nie jest sam. W ostatnim rzędzie siedziała młoda dziewczyna. Miał z nią zajęcia godzinę wcześniej, dziennik siódmej klasy wciąż leżał jeszcze na jego biurku. Kiedy zorientowała się, że ją zauważył, ocknęła się z zamyślenia i odgarnęła długie ciemne włosy do tyłu.
<p>– Profesorze! Czekałam na pana – powiedziała głośnym szeptem, a potem szybkim ruchem rozwiązała pelerynę i zsunęła ją z ramion. Pod spodem była całkiem naga.
<p>Z trudem udało mu się opanować zaskoczenie i zachować obojętność. Czego ona się spodziewała? Że rzuci się na nią ogarnięty pożądaniem? Będzie się na nią gapił z otwartymi ustami? Odwróci wzrok zaczerwieniony? Niedoczekanie. Jeśli było cokolwiek, w czym był dobry, to ukrywanie myśli i nieokazywanie uczuć.
<p>– Panno… – powiedział tym samym jadowitym tonem, którego zazwyczaj używał na lekcjach i zajrzał do dziennika udając, że sprawdza jej nazwisko. – Panno Patterson. Ostatnio gdy mieliśmy okazję prowadzić konwersację, informowała mnie pani o swojej całkowitej ignorancji w kwestii magicznych właściwości amazonitów i ortoklazów. Myślę, że wykorzystałaby pani lepiej swój potencjał, siedząc teraz w bibliotece i przygotowując esej, który zadałem na przerwę świąteczną.
<p>Starał się cały czas patrzeć na uczennicę z całkowitą obojętnością i nie dać po sobie poznać, że choćby zauważył nietypowość sytuacji. Przez chwilę przeraziła go myśl, że zaraz wejdzie tu McGonagall i będzie się musiał tłumaczyć, ale przypomniał sobie byki w liście i udoskonalone pióra z Zonko i uświadomił sobie, że nie ma co robić w pracowni, bo Minerva z całą pewnością się nie pojawi.
Skinął głową na pożegnanie i bez słowa wyszedł z sali starając się nie myśleć o zawstydzonej i przerażonej minie dziewczyny.
<p>Zaraz po wyjściu z podziemi spostrzegł Pottera z dwójką przyjaciół, teraz już zupełnie normalnie idących korytarzem.
<p>– Panno Granger. Czy mogę panią prosić na słowo? – spytał. – A panowie byliby tak uprzejmi udać się do swojej wieży. Migiem.
<p>Kiedy Ron i Harry zniknęli za zakrętem, powiedział do zdziwionej Hemiony:
<p>– Byłbym bardzo wdzięczny gdyby zeszła pani teraz szybko do pracowni Magicznych Napojów i pomogła pannie Patterson wrócić do równowagi.
<p>Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona, chciała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją.
<p>– Na pani miejscu bym się pospieszył. Nie chcemy mieć drugiej Myrtle w kolejnej łazience. I… – zawahał się. – Lepiej by chyba było, żeby pani nie wspominała, że to ja panią przysłałem.
<p>Hermiona zmarszczyła czoło, przez bardzo krótką chwilę się nad czymś zastanawiała, wreszcie skinęła głową i zeszła do podziemi.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/04/9.3.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-57830817957148467142016-04-04T16:00:00.000+02:002016-04-04T16:00:16.711+02:009.1<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Szedł zamyślony korytarzem, w ręku ściskając karteczkę z krótką notką od Minervy. Prosiła go, by jak najszybciej zszedł do swojej pracowni, bo ma do niego ważną sprawę. Musiało to być rzeczywiście coś bardzo pilnego, bo po raz pierwszy widział list pisany jej charakterystycznym, staroświeckim pismem, w którym byłyby dwa błędy ortograficzne. A może jego koleżanka wreszcie zaczynała się starzeć?
<p>Nagle zza rogu usłyszał znajomy głos młodej Granger i wydawało mu się, że wspomniała jego imię. Powoli i bardzo cicho podszedł bliżej i zajrzał w korytarz za zakrętem. Całkiem pusto.
<p>– To chyba oczywiste, co się dzieje ze Snape'em, prawda? – mówiła z wyższością dziewczyna.
<p>No tak. Chyba młodzi uczniowie zapomnieli, że mają pelerynę–niewidkę, a nie pelerynę–niesłyszkę.
<p>– To może byś nas oświeciła, zamiast się napawać naszą niewiedzą, co?
<p>– Zamyśla się na lekcji. Zmienił fryzurę. Parvati mówiła, że Alan mówił, że na ostatnich zajęciach z szóstą klasą nawet raz się uśmiechnął.
<p>– No i? Ja też się czasem uśmiecham, nie wiem czy zauważyłaś – odpowiedział obrażony głos Weasleya.
<p>– Ty! No dobra, widzę, że wam pewne rzeczy trzeba wyjaśniać jak dzieciom
<p>I Hermiona wyszeptała coś, co skutecznie przytłumiły zaskoczone okrzyki jej kolegów.
<p>– Niemożliwe! Nie on!
<p>– Nie chcecie, to nie wierzcie. Ale chodzi o to, że Petterson jest przekonana, że Snape zakochał się w niej.
<p>– A nie?
<p>– Czy wy naprawdę nic nie zauważacie? Oczywiście, że nie w niej!
<p>– Ale co nam do tego? Po co nam opowiadasz te plotki?
<p>– Bo musimy jej pomóc! Jestem pewna, że chce zrobić coś głupiego!
<p>– Na przykład co?
<p>Hermiona zniżyła głos do zupełnie niezrozumiałego szeptu.
<p>– Dlaczego miałby chcieć zrobić coś takiego? – chłopcy odpowiedzieli z wyraźnym obrzydzeniem.
<p>Snape pomyślał, że usłyszał już dosyć i ruszył głośno przez korytarz. Szepty ucichły, za to rozległy się cichuteńkie odgłosy oddalających się kroków.
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/04/9.2.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-4262543835249100170.post-11532702007138146412016-03-10T08:46:00.000+01:002016-03-10T08:46:26.489+01:00Y.2<style>
p {
margin-bottom: 0pt;
margin-top: 0pt;
text-align: justify;
text-indent: 36pt;
}
.stopka {
text-align: right;
}
</style>
<p>Nari mocniej ścisnęła rękę swojego towarzysza. Dobrze ukryci w cieniu gałęzi potężnego kasztanowca obserwowali, jak młody chłopak wraca na swoje miejsce.
<p>– Yohan, on nas widział! – szepnęła z przejęciem.
<p>Mężczyzna skinął głową.
<p>– Czy myślisz… On musi być... czarodziejem, prawda? – pytała dalej. Yohan aż drgnął słysząc zakazane słowo. Przynależność do świata magii to nie było coś, do czego człowiek przyznawał się na głos. Jej towarzysz jak zwykle nie powiedział ani słowa, jedynie ponownie przytaknął.
<p>– Może mógłby nam pomóc… – westchnęła. – Jest taki dziwny: duży, jasny. Jak Bezczelny Wróg. Ale wygląda przyjaźnie, prawda? Nie sprawia wrażenia, jakby chciał nas zabić. Choć oni umieją przecież świetnie oszukiwać...
<p>Zadrżała. Odruchowo wyszeptała jedyne zaklęcie, którego nauczyła się od swojej matki. Czar, który pozwalał ukryć swoją obecność przed spojrzeniami obcych, o ile tylko specjalnie ich nie szukali. Bo kiedy ktoś chciał cię zobaczyć, to niestety ta magia była za słaba.
<p>Ale tutaj, w tym dziwnym świecie, jej umiejętności były całkowicie wystarczające. Kiedy błąkali się po miasteczku, nikt nie zwracał na nich uwagi, za to oni mogli ich bez trudu obserwować. Ludzi w dziwacznych, pstrokatych ubraniach, często odsłaniających dużo więcej niż pozwalała elementarna przyzwoitość. Ludzi, którzy chodzili po ulicach śmiejąc się i rozmawiając, jakby nie mieli zupełnie nic do roboty. Bez ciężki pakunków, bez wiader z wodą, bez sterty gałęzi na plecach. Ludzi w lśniących pojazdach, które sunęły po ulicach tak cicho, że zdawały się poruszać pod wpływem magii. Ale wcale nie były zaczarowane - czuła to. W trakcie tej tułaczki, która zawała się trwać wieki, stała się bardzo wyczulona na sprawy magii. Ćwiczyła też wytrwale, chciała być czarownicą, chciała wreszcie być wolna, chciała…
<p>Tak naprawdę, to chciałaby wrócić do domu. Ale nie do takiego domu, jaki zostawiła. Nie do miejsca, gdzie w każdym momencie mógł ktoś podejść i wykrzyknąć “Czary! Śmierć i im i ich rodzinom!”. Nie do matki, która potrafiła urządzić solidne lanie za patyk wzniesiony w górę gestem, jakim się trzyma różdżkę. Nie do ojca, który od czasu, gdy zabrali jego najstarszego syna nie wypowiedział w domu ani słowa, tylko kurczył się coraz bardziej pod ciężarem przenoszonych kamieni.
<p>Tylko do takiego domu, jaki zawsze chciała mieć. Do mamy, która nie tylko uczy szeptem zaklęć pozwalających ukryć się przed niechcianym wzrokiem, ale też bez strachu wyjaśnia córce wszystkie tajemnice, które młoda czarownica znać powinna. Do babci, która z dumą opowiada o przeszłości swojej rodziny, będącej przez wieki doradcami królów. Do taty, który wraz z bratem wyczarowuje przepiękne rzeźby ze skały.
<p>Westchnęła. Nie ma co marzyć o czymś, czego nigdy nie będzie. Powinna w sowim sercu zachować chociaż wspomnienia, o tym co było naprawdę. Powinna być świadkiem tego, co się działo w jej stronach. Może uda jej się znaleźć kogoś, komu będzie mogła opowiedzieć swoją historię?
<br />
<br />
<br />
<br />
<p class="stopka">
<br />
<a href="http://smct-cytrynowo.blogspot.ch/2016/03/y.3.html">Czytaj dalej</a><br />
<br />
<br />
Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.<br />limotinihttp://www.blogger.com/profile/03542842957507624123noreply@blogger.com6