czwartek, 3 marca 2016

Y.1

Wszystko zaczęło się w październiku. Wtedy Yannick zobaczył ją po raz pierwszy.

Siedział na zboczu pagórka i w zamyśleniu patrzył na zanurzającą się w szarówkę wioskę. Słońce schowało się za górami i powoli robiło się ciemno. Stare, dawno już opuszczone domy opierały się ciężko na kamiennych nogach. Chłopak miał nadzieję, że uda mu się przebić wzrokiem przez kilka wieków i zobaczyć to miejsce takim, jak było przed laty. Badali tę osadę już od kilku tygodni i jedyne, co wiedzieli na pewno, to że kiedyś dawno była siedliskiem potężnych mocy. Nie udało im się jednak dokopać do żadnych szczegółów.

– Hej! Jak twoja wyprawa do biblioteki? – Lejla bezszelestnie usiadła obok niego na trawie. Zawsze skradała się jak kot.

– Cześć. Nic ciekawego – westchnął. – Porąbane miasteczko. Hotel na hotelu, nie da rady się doskrobać do naturalnej warstwy.

– Może to cię posieszy. – Dziewczyna rozsznurowała swój czarny skórzany plecak i wyjęła z niego dwa piwa i paczkę papierosów. Sprawnym ruchem otworzył obie butelki i pociągnął łyka ze swojej.

– Niezłe – powiedział i poświecił różdżką by zobaczyć etykietę, na której z dumą prezentowała się charakterystyczna trójkątna góra, dokładnie taka, jaką przed chwilą podziwiał w ostatnich promieniach słońca. – Skąd masz?

– Pomyślałam, że skoro już próbujemy poznać lokalne tradycje, to i browar wypijemy miejscowy. Tutejsze. Pożycz ognia, skoro już i tak świecisz.

Odpalił jej papierosa. Przez chwilę siedzieli w milczeniu.

– A Tobie? Udało ci się coś znaleźć?

Zamiast odpowiedzi prychnęła.

– Nie rozumiem, co oni tu mówią! Jak już uda się znaleźć kogoś, kto rzeczywiście tu mieszka, a nie tylko przyjechał do pracy, to zaczyn nawijać z takim akcentem, że rozumiesz co trzecie słowo!

Przez chwilę jeszcze narzekali na beznadziejne praktyki, które coraz bardziej wydawały się prowadzić donikąd, wreszcie Lejla zdecydowała, że jest zmęczona. Wstała, poprawiła powyciągany czarny sweter i narzuciła plecak, zgarniając na bok długie włosy.

– Idę spać – powiedziała i oddaliła się ku obozowisku, stąpając pewnie w swoich Martensach. Po chwili usłyszał jej śmiech, zmieszany z brzękiem metalowych kubków. Chyba znowu kłócili się z Pepe, kto będzie dziś robił kolację. Yannick nie był jeszcze głodny, nie chciało mu się wstawać.

Zza drzew wyłonił się powoli księżyc i wtedy po raz pierwszy zobaczył ją – Księżycową Dziewczynę. Stała na skraju lasu, drobniutka i niska, w długiej ciemnej sukni. Bladą, okrągłą jak tarcza księżyca twarz okalały czarne włosy. Po chwili u jej boku pojawił się drugi cień – niewiele od niej wyższy mężczyzna, ubrany w proste, szare ubranie. Wydawał się tak podobny do swej towarzyszki, że Yannick bez wahania założył, że musi być jej bratem, tym bardziej, że chwycił ją za rękę w opiekuńczym geście. Oboje patrzyli na niego w napięciu czarnymi oczami, jakby próbowali mu coś powiedzieć, albo o coś się spytać. Bał się poruszyć, by nie spłoszyć tych postaci.

Ciemna chmura na moment zasłoniła księżyc, a kiedy się przesunęła po niespodziewanych gościach nie było śladu. Yannick wstał, rozprostował kości i zastanawiał się, czy powiedzieć innym, że widział duchy. Ostatecznie postanowił zachować tę informację dla siebie. Wreszcie widział szansę, by dowiedzieć się czegoś więcej o przeszłości, bezpośrednio u źródła! Poznać kogoś, kto sam pochodził ze świata baśni – to od lat było jego największe marzenie!




Czytaj dalej


Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.

1 komentarz:

  1. Widzę, że jednak dałaś radę na czas. Chwali się.
    Nowa akcja, nowe tajemnicze eminencje, nowe tajemnice w ogóle. Uwielbiasz nas raczyć kolejnymi zagwozdkami nie?

    OdpowiedzUsuń