poniedziałek, 23 maja 2016

11.5

Wylądowali na jakiejś polanie.

– To niedaleko. Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy przeszli się kilkaset metrów? – spytał, szczelniej otulając się szalem.

– Nie, jasne, że nie. Gdzie jesteśmy? – Cecile rozejrzała się dookoła. Stali na ścieżce, która w jedną stronę prowadziła do jakiegoś kościółka, w świetle księżyca widziała tylko zarys murów cmentarza i wieży. Tutaj nie było już śniegu, więc zdawało się ciemniej, pomimno że było kilka dni przed pełnią, a niebo nadal bezchmurne.

Ruszyli w drugą stronę, ku dość ruchliwej szosie. Dziwnie się czuła idąc ze Snape'em wąskim chodnikiem zwykłego, mugloskiego miasteczka.

– Wolę lądować na uboczu. Nie chcę wzbudzać podejrzeń. A tutaj nawet jakby ktoś nas zobaczył – wskazał na stare zabudowania za sobą – nikt nie potraktuje jego opowieści poważnie.

Cecile wyobraziła sobie Snape'a żyjącego całe wakacje takim całkiem zwyczajnym, mugolskim życiem. Czy chodzi rano do sklepu po świeże pieczywo dla…

– Czekaj! – zatrzymała się. – Do kogo my właściwie idziemy?

– Co? Przecież ci mówiłem? – zdziwił się. – Swoją drogą, “siostra”, “ciotka”, “małżonka” brzmią normalnie – a jak dorosły człowiek mówi na babcię?

– Ggrossmuetter, s Grossi – odpowiedziała z przyzwyczajenia. I zaraz się zreflektowała, że nie o to pyta. – Masz rację. Może “matka mojej matki”?

– Może być – zgodził się. Skręcili w trochę spokojniejszą uliczkę. Według tabliczki była to Priory Lane. – No więc, tu mieszka matka mojego ojca.

– Czy to do niej przyjeżdżasz na wakacje? – spytała zaciekawiona.

– Raczej: tutaj przyjeżdżam – w żółtawym świetle latarni widziała, że wzruszył ramionami. – Nie specjalnie mam jakiś wybór. Ale tak, chcę choć raz do roku zobaczyć, czy wszystko jest w porządku.

– Pewnie się ucieszy, jak cię zobaczy? – spytała, doskonale wiedząc jaką radość jej rodzicom sprawiały wizyty Yannicka.

– Ucieszy się, oczywiście. Ale zapomni zaraz. Pewnie nie zauważyłaby, gdyby mnie i pięć lat nie było.

– Coś jej jest?

– Powiedzieli, że serce i starość. Był taki czas… – zawahał się przez chwilę, ale zaraz dokończył – ...kiedy nie chciałem mieć kontaków ze światem Mugoli. Gdy wreszcie zmądrzałem, było już za późno, bym mógł jakkolwiek pomóc. Teraz jedyne co mogę, to dbać, by Justysia się nią dobrze zajmowała. To tutaj.

Stali przed szeregowcem z czerwonej cegły z mikroskopijnym ogródkiem ogrodzonym niewysokim metalowym płotem. Snape wszedł przez uchyloną furtkę, oparł miotłę o rynnę i zapukał do szaro–turkusowych drzwi z okienkami z matowego szkła. Usłyszeli kroki i po chwili otworzyła im rumiana, pulchna kobieta.

– Ojciec, chwała Bogu! Już się bałam, że źle list wysłałam.

– Wszystko dobrze Justysia zrobiła. Dobry wieczór – skinął głową. – Przywiozłem panią Cornick, pielęgniarkę z mojej szkoły.

– Dobry wieczór – Justysia spojrzała na nią podejrzliwie i wyciągnęła rękę po jej płaszcz.




Czytaj dalej


Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.

1 komentarz:

  1. No i mamy Justysie. Podejrzliwą nawet. No ciekawe jak to się rozwinie.

    OdpowiedzUsuń