czwartek, 9 czerwca 2016

11.10

Snape spojrzał na Cecile i próbował zgadnąć, co też może sobie myśleć. Nie potrafił nic odczytać z jej twarzy, a przecież bardzo, teraz to już najbardziej na świecie, potrzebował od niej odpowiedzi.

Nie miał ochoty rozstrzygać takich kwestii pod czujnym okiem Justysi. Dom był na tyle mały, że nie bardzo było można znaleźć jakieś ustronne miejsce, w którym byłoby można spokojnie prowadzić rozmowę. Chyba żeby zamknęli się w jego sypialni…

– Masz ochotę przejść się na spacer? – zapytał. Nie mógł nie zauważyć zdziwionego spojrzenia gosposi, więc zdobył się na jakieś wyjaśnienie – Potrzebuję odetchnąć świeżym powietrzem.

– Chętnie – Cecile wyraźnie się ucieszyła. – Myślisz, że jest mocno zimno?

– Nie pójdziemy daleko.

W milczeniu ubrali się w płaszcze i szczelnie opatulili szalami. W milczeniu wyszli przed dom i skręcili w odwrotną stronę, niż ta z której przyszli. Dopiero po chwili Snape odezwał się niepewnie.

– Myślisz, że to było to? Że pani Snape rzeczywiście wróciła do zdrowia? Czarami Rivelli?

Skinęła głową.

– Tak mi się wydaje – potwierdziła. – Nagle stała się jakby dużo młodsza. Ale ja jej przecież nie znam…

– Cecile, ona mówiła w taki sposób, w jaki zwracała się do mnie gdy miałem 10 lat! – prawie wykrzyknął. – Taką ją pamiętam, taką chciałem ją zobaczyć, gdy tu przyjechałem w siódmej klasie. Żywą, pełną energii, ironiczną, lecz umiejącą też naprawdę słuchać. Wiesz, jak niewiele ludzi mnie wtedy słuchało? Ale kiedy przyjechałem do Kenilworth, zastałem tylko bezradną, pustą istotę. A naprawdę ciężko było wtedy komuś ze Slytherinu odwiedzać swoich mugolskich przodków! Tylko Lily o tym powiedziałem.

Cecile skinęła głową.

– Lily i James byli w tajemnej komnacie ostatniego dnia przed Bożym Narodzeniem.

– No tak! To pewnie wszystko wyjaśnia, prawda? – zamyślił się. Szli ciągle wśród dobrze mu znanych niskich domków, czerwonych od cegieł i czasem białych tynku. – Znalazła szkatułkę, nie obejrzała do końca zajęta ważniejszymi sprawami. A babcia odstawiła ją w kąt. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że to może być coś ważnego. A tymczasem tam kryło się dokładnie to, czego potrzebowała!

– Może trzeba było iść za twoją babcią na górę? – zastanowiła się. – Może nie powinniśmy byli jej zostawiać samej?

– Może. Ale to jedna z niewielu osób, którym nie umiem się sprzeciwić – uśmiechnął się. – Zresztą, Justysia jest na miejscu jakby co.

Przez chwilę szli bez słowa, a Snape znowu zastanawiał się, jak zacząć. Zdarzało mu się rozmawiać ze Śmierciożercami na polecenie Dumbledora, i choć kłamstwa, którymi ich częstował, mogły go kosztować życie, nie pamiętał, by czuł się wtedy tak zdenerwowany jak teraz. Bo teraz… Wtedy na szali było tylko jego żałosne życie. Teraz zaś, uświadamiał sobie to z coraz bardziej przerażającą jasnością, ważą się losy jego szczęścia.

– Dziękuję! – przypomniał sobie, że była jeszcze jedna rzecz, dużo prostsza do wyrażenia słowami, którą chciał jej powiedzieć.

– Za co? – spojrzała na niego zdziwiona.

– To było naprawdę sprytne, by dać perłę pani Snape – przyznał. – Jeśli rzeczywiście jest tak czarodziejska, jak głosi legenda, nie wiem, czy zdołam ci się kiedykolwiek odwdzięczyć.

– No i dobrze, że spodobałeś się tej ślicznej pani doktor – odpowiedziała cicho, tym razem patrząc na swoje buty.

– Co? – przez chwilę nie rozumiał, o czym ona mówi, a kiedy wreszcie do niego dotarło, zatrzymał się i wykrzyknął – To by dopiero była ironia losu! Typowe!

Też się zatrzymała, ale ciągle miała pochyloną głowę, więc w ogóle nie widział jej twarzy. Przez chwilę w myśli przeklinał swoje koślawe szczęście, aż wreszcie sobie uświadomił, że to przecież bez sensu.

– Bez sensu! – powiedział na głos. – Zupełnie bez sensu! Naprawdę tak myślisz? Że to zasługa tej Guggenheim?

– Tak pomyślałam… Nie chciałam... – Cecile spojrzała na niego i nagle jej twarz się rozpromieniła. Nim wziął jej radość za dobrą monetę, zaczęła mu opowiadać jakąś historię zupełnie bez związku. – Znasz kawał o tym, jak trzech matematyków przychodzi do baru? Zaśmiewaliśmy się z niego razem z tatą, kiedy byłam mała, choć prawdę powiedziawszy, to chyba nawet nie jest dowcip.

– Nie znam – powiedział, bo nic innego nie mógł z siebie wydusić.

– Przychodzi trzech matematyków do baru. “Czy wszystkim podać piwo?” pyta barman. “Nie wiem”, mówi pierwszy. “Nie wiem”, mówi drugi. “Tak”, mówi trzeci – uśmiechnęła się, a on razem z nią, pomimo że nie zrozumiał puenty. Przez chwilę patrzył jej w oczy. Jeszcze nigdy jego mózg nie pracował tak szybko w tak ekstremalnie ciężkich warunkach. Wreszcie zrozumiał.

– Więc nie byłaś pewna, czy to chodzi o tę doktor, tak? – powtórzył wolno. Pokiwała głową.

– A ty uważasz, że to byłoby całkiem bez sensu – powiedziała, patrząc na niego uważnie.

– Tak – odparł i pomyślał, że teraz powinni sobie wyjaśnić jeszcze całą masę rzeczy. I natychmiast sobie uświadomił, że mówienie jest ostatnią rzeczą, na którą ma ochotę i prawdopodobnie jedną z ostatnich, które są teraz potrzebne.




Czytaj dalej


Można komentować anonimowo. Każdy komentarz ma dla mnie znaczenie.

2 komentarze:

  1. Ja tylko sygnalizuję, że jestem i czytam, i nadal bardzo mi się podoba. Ostatnie dwa rozdziały były niezmiernie smakowite. W końcu wyklarowała się zagadka, w końcu Sev i Cecile się dogadali (a przynajmniej tak odbieram ostatnią wymianę zdań, chociaż przyznam, że chwilę mi zajęło rozkminienie zarówno dowcipu, jak i analogii do sytuacji bohaterów - ale to może dlatego, że złapało mnie przeziębienie i cały dzień czuję się jakbym miała głowę wypchaną watą). Jedyne, co mi odrobinę zazgrzytało, to jednak to zainteresowanie pani doktor - trochę za dużo tych kobiet, którym Sev się wydaje atrakcyjny. Snape kanoniczny powierzchowność miał raczej odpychającą, mało tego, w ostatnich scenach odgrywa księdza, więc pani doktor już tu powinna się jakaś lampka zapalić (no chyba, że tylko Justysi on się kojarzy, ale przy pani doktor zwracała się pewnie do Snape'a per ojcze, więc tamta też powinna skojarzyć). Ale to tak zupełnie na marginesie. Szczerze powiem, że moje zawieszenie niewiary nadal mimo wszystko trzyma się mocno. To pewnie przez całokształt - całość ma tak wspaniały klimat, że nawet drobne odstępstwa od kanonu mi nie przeszkadzają.
    Czekam niecierpliwie do poniedziałku.
    Pozdrawiam serdecznie, K.

    OdpowiedzUsuń
  2. "czerwonych od cegieł i czasem białych tynku. "
    Tu mi sie cos nie podoba. Bo domy nie są czerwone od cegiel, tylko z czeronych cegiel lub otynkowane, nie wiem, ale to całkowicie mi nie brzmi, co tu zrobiłaś.
    OCh, czyzby Snape zamierzał iść w czyny?

    OdpowiedzUsuń